Jeśli śledzicie fanpage, to istnieje duża szansa, że widzieliście zdjęcie, na którym bladym świtem wsiadam w WizzAira.

Mogliście też zobaczyć, że razem ze mną do samolotu wsiadł, między innymi, Janek i że bezpiecznie dolecieliśmy do Londynu. O tym, po co tam polecieliśmy i co robiliśmy, dowiecie się już w czwartek.
Dzisiaj o lataniu jako takim. A właściwie o klaskaniu po lataniu.

Polacy dzielą się na dwie grupy. Na tych, którzy klaszczą po lądowaniu, i na tych, którzy się z nich śmieją. Oczywiście – śmiejąc się, mają rację, bo klaskanie w samolocie to szczyt wiochy, buractwa i cebulactwa. No, taki szczyt wiochy i przy okazji zagrożenie dla bezpieczeństwa, że o ja. No nie?

No tak.
Tylko że nie.

W życiu nie widziałem nikogo klaszczącego w samolocie. Prawdopodobnie dlatego, że za mało latam, bo z ilości żartów wynikałoby, że klaszcze się praktycznie po każdym locie. żałuję, bo chętnie bym się do takich braw przyłączył. Sam nie zaczynam tylko dlatego, że z natury jestem bardzo wstydliwym Konradkiem i przeraża mnie myśl, że mógłbym nie porwać za sobą tłumów i zostałbym z klaskaniem sam. Odtrącony, oceniony i wyśmiany przez współpasażerów. Tych fajniejszych, którzy wiedzą, że nie wolno.

A ja próbuję zrozumieć, czemu. Próbując, pytam, rozmawiam, googluję. “To ich praca”. “To nic takiego”. “A biłbyś brawo pielęgniarce po zrobieniu zastrzyku?”. No nie, ale powiedziałbym “dziękuję”. Ba. Powiedziałbym “dziękuję bardzo”, gdyby zrobiła to bezboleśnie i nie zostałby mi krwiak. Tak mnie rodzice wychowali. Dziękujesz kelnerce za to, że obsłużyła cię przy stoliku, facetowi, który przytrzymał drzwi. Lekarzowi po wizycie i urzędniczce po przystawieniu pieczątki. Dziękujesz słowem, uśmiechem, czasami napiwkiem, koledze przybiciem piątki. Oczywiście, pod warunkiem, że rodzice włożyli chociaż minimalny wysiłek w zrobienie z ciebie przyzwoitego człowieka.

“Ale bo to jest inna sytuacja. Bo dochodzi do bezpośredniego kontaktu. A przecież pilota nie widujesz ot tak”. No nie. Aktorów w teatrze też nie, dlatego bijesz im brawo, a nie ściskasz rękę każdemu z osobna. Ba, czasami dostają więcej, niż zasługują. Uwielbiam obserwować buraków, którzy klaszczą jak ta głodna foka w oceanarium na widok treserki, wstają, wywołują po raz piąty zza kurtyny, po nudnym spektaklu, który w połowie przespali, a w połowie spędzili z nosem w smartfonie, bo tego, co się działo na scenie, za cholerę nie dało się oglądać, ale głupio wyjść, bo bilety przecież siedem dych kosztowały.

Beztalenciom ze sceny owacje na stojąco, a panu, który przewiózł nas przez Atlantyk 10.000 metrów nad ziemią, nic, bo to przecież żadna sztuka? OK, jeśli uznacie to za sprawiedliwe. To nie jest tak, że uważam, że macie bić i tyle. Nie należę do fanatycznych wyznawców pozytywnego wzmocnienia, którzy daliby puchar każdemu dziecku tylko za to, że wzięło udział w zawodach. Ja po prostu najchętniej dałbym każdemu to, na co zasłużył. A jeśli ktoś uważa, że pilot zasłużył na brawo, to błagam, własnych dłoni do tych braw używa i niech klaszcze na zdrowie. Buractwo? Cebulactwo?

Buractwo i cebulactwo w samolocie to chlanie przed i w trakcie lotu. Darcie ryja na pokładzie. Pozwalanie swojemu dziecku kopać w siedzenie przed nim. Chujowe zachowanie w stosunku do stewardes, nieważne, czy wulgarne, czy zwyczajnie obcesowe. Zapominanie o tym, że to 😀 obok to kobieta, która może potrzebuje pomocy przy włożeniu bagażu na górę, bo akurat jestem zbyt zajęty załatwianiem sobie lepszego miejsca.

Dlatego sorry, fajni ludzie, ociekająca zajebistością kliko z wycieczek szkolnych. Zrzekam się miejsca z tyłu autobusu i nie chcę być jednym z was. Wytrzymałem, gdy jedliście chipsy na Madame Butterfly, cisnęliście z Mariana za to, że na wycieczkę spakował się w reklamówkę. Towarzyszyłem wam, kiedy szukaliście sposobu, żeby spalić szluga tak, żeby facetka nie widziała.

Ale teraz idę do przodu.
Klaskać z frajerami.