Czasem tak jest. Czasem nie ma się na to po prostu ochoty. Na te zaludnione plaże, nad którymi unosi się zapach tysiąca olejków do opalania, spoconych ciał i przypalonej waty cukrowej, w którą zaplątały się dwie brzęczące osy, a pan od waty uparcie twierdzi, że taki tego urok, a od osy w wacie jeszcze nikt nie umarł.

Na ten zagraniczny wyjazd last minute, bo z ostatniego zapamiętało się jedynie odrapane fasady białych domków, które w urokliwych folderach reklamowych wyglądały jak tapety z Windowsa 98, i miłych panów o wschodniej urodzie i w zachodnich ubraniach, wykrzykujących przy swoich straganach: “Ty z Polska? Taniej niż w Biedronce!”. Nie ma się nawet ochoty na tę działkę i ten pasiasty hamak rozwieszony między dwiema starymi gruszami, bo komary w dupę tną, hamak zawilgotniał, a na dodatek zasięgu brak i Pokemonami coś nie obrodziło.

Decyzja o pozostaniu w domu na te błogie wolne dwa tygodnie, wyszarpane już zimą i od tamtej pory zakreślone dumnie uśmiechniętym, lekko zezowatym słoneczkiem w biurowym kalendarzu, jawi się jako wybawienie od wszelkich letnich trosk. Tyle wolnego! To prawie jak miesiąc! Wreszcie znajdzie się czas i na wypoczynek, i na rozwój intelektualny, i na drobny remont (taka polska tradycja. Jest urlop, trzeba chłopa do malowania zagonić).

Ale jak spędzić ten czas dobrze?

Budzik trzeba koniecznie nastawić na 8 rano. Najlepiej na 7, żeby w pełni wykorzystać te 14 cudownych wolnych dni. W planach śniadanie na plaży – świeże owoce, źródlana woda z cytryną. Przestawiaj drzemki do 10, by w końcu wstać o 11 – przecież masz urlop. Śniadanie możesz zjeść o 13 przed telewizorem, oglądając powtórki “Szkoły”, nikt ci nie zabroni, a przy okazji odprężysz umysł przy czymś głupiutkim. Urlop jest po to, by wypocząć, c’nie? Na wszelki wypadek przykryj gazetami książki i materiały do pracy, by nie rzucały się w oczy. Szczególnie te związane z niedokończonymi projektami, które miałaś sfinalizować przed urlopem, żeby mieć czyste sumienie. Czego nie widzisz = nie istnieje, a pierwszy poniedziałek w pracy to przecież termin tak odległy jak kolejny urlop.

W międzyczasie przejrzyj zdjęcia znajomych na Facebooku. Zdenerwuj się, jak to możliwe, że ta koleżanka z podstawówki wygrzewa tyłek w Grecji, skoro na początku czerwca wrzucała foty z Dubaju. To nieludzkie. Odstresuj się, grając cały dzień na konsoli – i tak zapowiadali burze, więc z pływania w jeziorze nici, a od brudnych ubrań w koszu na bieliznę i sterty naczyń w zlewie jeszcze nikomu urlop się nie zepsuł. Nazajutrz zreflektuj się, że miałaś się rozwijać intelektualnie – ustanów swój rekord – 3 książki w jeden dzień (czy to “Dzieła zebrane” Szekspira, czy to nowe komiksy z Deadpoolem – nieważne, kto to sprawdzi) – bez wychodzenia z łóżka. W końcu i tak zapowiadali burze.

A właśnie, ponarzekaj na nie trochę i w ramach nagrody za brzydką pogodę podczas urlopu idź na zakupy. Koniecznie do centrum handlowego, które znasz jak własną kieszeń. Spędź dwie godziny w H&M-ie przy stoiskach oznaczonych czerwonymi znakami “Od 20 zł”, by stwierdzić, że te wyprzedaże są nic niewarte, i idź do innego sklepu. Tam na pewno będzie lepiej, kupisz sobie w końcu wymarzoną torbę z frędzlami ze sztucznej skóry i dwie pary sandałów z tektury, a w bonusie – kolejny dzień wolnego masz już z głowy. Inny spędź na oglądaniu wszystkich sezonów “Kochanych kłopotów” na Netflixie – nie do wiary, że odkryłaś je dopiero teraz! Tyle lat straconych! Wieczór przeznacz na kino – co z tego, że akurat dziś nie ma nic ciekawego, przecież nowy “Tarzan” to idealny wybór na urlop – nie wymaga zbytniego skupienia, ale ma za to Aleksandra Skarsgarda.

Nim się zorientujesz, na podobnych aktywnościach miną całe dwa tygodnie. Zdziwiona zauważysz, że to już ostatni weekend przed powrotem do pracy, a ty zdążyłaś pomalować tylko jedną ścianę tym szalenie modnym odcieniem górski strumień, bo czekając, aż wyschnie pierwsza warstwa, spędziłaś dwa dni… właśnie, na czym?

W ostatniej chwili, tuż przed końcem urlopu, stwierdź, że jedziesz nad morze. Każ swojemu mężczyźnie znaleźć jakiś sensowny nocleg. Niewykonalne? Od tego go masz. Może być namiot. Przecież nie wytrzymasz do Grecji. Do września jeszcze tak daleko, a przecież…

…nie da się spędzić udanego urlopu w domu. Taki urlop od codziennego dnia różni się tylko tym, że przez te kilka godzin dziennie robisz to samo, co zwykle, tylko w szerszym zakresie. Siedzisz na fejsie, sprzątasz, gotujesz, oglądasz seriale, czytasz, czasem gdzieś wyjdziesz. Nic nowego. Nic, co w jakikolwiek sposób oderwałoby cię od codzienności, a przede wszystkim – nic, co byś chciała zapamiętać, by móc tym wspomnieniem wspierać się w najzimniejszych chwilach zimowej słoty, chociażby to tylko były 23 ukąszenia komarów na jednej nodze. Ale za to nadmorskich komarów.

Wyjdź z domu. No rusz się. Tak. Do siebie mówię.