Ja przeczytałem w życiu dwie książki. Zawsze wydawało mi się, że nie spełniają swojej roli. Że zamiast otwierać umysły i rozwijać wyobraźnię, ograniczają. Że ich twórcy to tylko ludzie. Ludzie wcale nie lepsi ode mnie, ale za takich się uważają. Wolałem szukać własnej drogi.

Ups, napisałem “książki”, a chodziło mi o poradniki. Jedna z prób zwrócenia waszej uwagi. Prób, których na tym blogu jest wiele. I zazwyczaj działają. Ot, chociażby jedna wzmianka o małym biuście w ostatniej notce. Ale o tym później, zostańmy jeszcze chwilę w temacie książek. 
Moja niechęć do poradników prawdopodobnie uformowała się już na etapie pacholęcym, kiedy z wypiekami na twarzy oglądałem “Poranek kojota”. Mimo że film zestarzał się bardzo szybko i, nawet mimo obecności Stuhra, nie mogę go oglądać bez zażenowania, jedna scena utkwiła w mojej głowie bardzo mocno. Pamiętacie dialog pomiędzy Dzikim a Prezesem w zoo?
– Synku, przeczytałem tysiąc pięćset książek, jak postępować z ludźmi. Kiedy ty dłubałeś w nosie i zjadałeś swoje gile, ja skakałem jak żabka po głowach takich jak ty frajerów na sam szczyt. Jestem skazany na sukces. A ty, śmieciu?
– W moim życiu przeczytałem dwie książki…
– Doprawdy? Co to było? „Poczytaj mi, mamo”?
– Jedna z nich to „Ojciec chrzestny”. Gdybyś ją przeczytał, to wiedziałbyś, że pieniądze to nie wszystko, że nie zdradza się przyjaciół i nie dmucha ich żon. Ale, niestety, napchałeś sobie głowę jakimiś pierdołami o żabach i teraz na siłę próbujesz zainteresować tym innych. Nie, Krzysiu?

Tak, Dziki. Nigdy nie zaufałem poradnikowi. Nigdy nie ufałem osobom, które tymi poradnikami się podniecały. No bo jak mam się lubić z kimś, kto szczycił się, że przeczytał ostatni bestseller o manipulowaniu ludźmi? Albo że książka o rzucaniu palenia odmieniła jego życie. Sorry, ale jeśli masz za małe jaja, żeby rzucić palenie i dasz radę dopiero, kiedy ktoś Ci punkt po punkcie wyjaśni, że papieroski są be, że płucka się psują, że pieniążki wydajesz, to nie będziemy kolegami. 
Dlatego po pierwszą książkę Kominka sięgnąłem jakby z obowiązku. To, że przeczytałem ją z przyjemnością, było dla mnie szokiem. Może dlatego, że czytałem go od dawna. To trochę tak, jakbym go znał. Zawsze łatwiej przyjmować rady od znajomego. No i w miarę skutecznie unikał mentorskiego tonu. Dość powiedzieć, że łyknąłem ją prawie na raz. I postanowiłem wykorzystać.
Blog, który właśnie czytasz, to krzyżówka dowcipu i eksperymentu. Nigdy nie miałem wobec niego specjalnych planów. Do tej pory czuję się dziwnie, kiedy gdzieś w realnym świecie mam przyznać się, że piszę bloga. Jeszcze dziwniej, kiedy mam powiedzieć, jak się nazywa. Wymyślenie “Moja dziewczyna czyta blogi” i “Blogerki zniszczyły mi życie” zajęło mi 5 minut. Miało być jak najbardziej tabloidowo. Miało łapać na pierwszy rzut oka. Czy chwyciło? Spójrzcie na pierwsze notki i odpowiedzcie sobie sami. Ale czy znacie kogoś, kto chwali się, że pracuje w tabloidzie? Ja tak. Nie lubię ich.
To miała być recenzja drugiej książki Tomka Tomczyka. “Blog. Pisz, kreuj, zarabiaj”. Chociaż ja, nazwałbym ją tak, jak tę notkę. “Emocje, głupcze”. Może jeszcze kiedyś napiszę książkę i sam ją tak nazwę? Bo tak jak nigdy nie chciałem być blogerem, to zawsze chciałem być autorem. Twórcą. Leżało to w mojej ekstrawertycznej naturze. Zawsze powtarzałem sobie, że nie mogę jeszcze zacząć pisać. Że jestem za głupi. Potrzebuję więcej doświadczenia. A tak naprawdę bałem się, że okaże się, że po prostu nie potrafię pisać. Teraz zrobiłem krok do przodu. Dalej nie jestem w stanie przeczytać tego, co napisałem wcześniej. Wystarczy jedna noc, żeby obrzydło mi to, co akurat opublikowałem. Nie mogę do nich wracać, bo musiałbym je wszystkie skasować. A w najlepszym wypadku napisać na nowo. Dlatego potrzebuję was. Uwielbiam widzieć, że wywołuję w was jakieś emocje. Że się cieszycie, denerwujecie. Że może na coś zwrócicie uwagę, coś na nowo przemyślicie. Lub taki sam efekt wywołacie u mnie.
To miała być recenzja drugiej książki Tomka Tomczyka. Wyszło coś zupełnie innego. To wszystko przez emocje. I marzenia. W książce jest o nich dużo. Wydaje mi się, że tak naprawdę, właśnie o nich ona jest. Zrobiłem mały test i dałem ją do przeczytania komuś, kto nie jest zbyt związany z blogosferą. Przeczytał ją z przyjemnością, więc coś w tym musi być. Skoro Kominek jest na najlepszej drodze, do spełnienia swoich, ja też mogę. Dlatego ilustracją do tego wpisu są zdjęcia z nimi związane. Zdjęcia, które coś we mnie poruszają.
To nie jest recenzja, i już tego nie naprawię. No cóż, recenzji jak mrówków, świat na tej jednej niewiele straci. Ani ja, ani Ty. Kominek też nie.  Ale jeśli jakimś cudem jeszcze “Bloga” nie czytałeś i nie chce Ci się szukać recenzji, to musisz wiedzieć, że książka jest warta przeczytania. Jest spójniejsza niż poprzednia, lepiej napisana. Ma więcej mięsa. A do tego zawiera najważniejsze fragmenty z “Blogera”. Niech jej recenzją będzie ten blog. Za rok. Wezmę z książek Kominka to, co najlepsze, co najbardziej mi odpowiada i wcielę to w życie. To początek wielu zmian. Na pewno zmieni się platforma. Prawdopodobnie nazwa, której nie mogę znieść. Zmienią się komentarze i treści. Chcę, żeby to były zmiany na lepsze, ale wiem, że wielu z was nie dotrwa do końca. Mam nadzieję, że ja dotrwam. Ci, którzy chcą, niech odejdą już teraz. Jeśli jesteś tu, tylko po to, żeby hejtować, odejdź. Jeśli nie potrafisz złapać dystansu, odejdź. “Najgorsze są oczy tych, którzy nie rozumieją dowcipów kolego”. Michał Górecki porównał bloga do domówki. Ja chcę się na swojej imprezie czuć dobrze. Jeśli próbujesz ją zepsuć, wylatujesz. To pierwsza notka, do której będę wracał. Obiecuję sobie, że wrócę do niej dokładnie za miesiąc. I miesiąc później. I będę wracał przez kolejne dziesięć miesięcy. A wtedy przypomnę wam o niej. Wtedy ten blog będzie recenzją książki Tomka. Będzie recenzją mojej woli.
  I mam nadzieję, że będzie dobrą recenzją. Wtedy to będzie sukces i jego, i mój.