“Jeśli psuć się, to na całego” stwierdził ukochany samochodzik K i wylądował w tym miesiącu po raz trzeci w warsztacie, ustanawiając tym samym nowy rekord. To miał być tak dobry weekend, Infoshare, Gdańsk, plaża, słońce, szaleństwo zakupów i wszystko, co najlepsze, żeby wynagrodzić sobie ostatni miesiąc wytężonej pracy. Niestety, K nie dostała wolnego czwartku, przegapiliśmy najatrakcyjniejsze dla nas wystąpienia, zapowiedzieli burze i wyjazd nad morze zaczął tracić sens. Ale plan to plan, jedziemy. Tylko plany można zmienić. Najlepiej w ostatniej chwili.
– Walić to, jedziemy do Torunia. Zrobimy im niespodziankę.

 

I faktycznie była niespodzianka.

W Brodnicy straciliśmy skrzynię biegów.
Znacie to uczucie rezygnacji następujące po serii niefortunnych zdarzeń? Ten przejmujący smutek? Bo K właśnie je poznała, powoli zdając sobie sprawę, że nadchodzi czas rozstania z jednym z najbliższych przyjaciół, partnerem w masie szalonych eskapad i niemym świadkiem narodzin naszego związku i pierwszych nieśmiałych pocałunków. Dobra, poleciałem. Wcale nie były nieśmiałe. Smutek był wielki. A ja nie znoszę widoku smutnej K. A jak mam ją pocieszyć z funduszami ograniczonymi przez naprawę i wiszącą nade mną notką dla Heinekena, której deadline nieubłaganie nadciąga, bo w natłoku zajęć nie napisałem jej wcześniej? Tym bardziej że Janek zużył już wszystkie stereotypy. No proste, że łącząc akcję “pocieszanie” ze zbieraniem materiałów. Kto powiedział, że praca nie może być zabawą? Na pewno nie ja.
Przenosimy Lizbonę do Polski. Na toruńską starówkę konkretnie. W Portugalii i tak zrobiło się za ciasno, skoro zjechała się na finał Ligi Mistrzów cała Hiszpania. Biedni. Nie wiedzą, że prawdziwy finał odbędzie się u nas. Gorąco już jest, wiele więcej nie potrzeba.
Kupiliśmy Heinekena.
Dużo Heinekena.
Bardzo dużo Heinekena.
I zaczęliśmy umilać sobie oczekiwanie na piłkarskie emocje, wprowadzając się w stan delikatnego, zbawiennego rauszu. Piwo chłodzi. A żeby nie upijać się na smutno, dodaliśmy do tego odrobinę rozrywki. Piłkarskiej rozrywki.
Jeden kapsel zostawiamy, jest naszym biletem na Estádio da Luz.
Turniej w piłkarzyki to zawsze dobry pomysł. A na pewno lepszy niż osobiste kopanie gały. Nie dość, że za gorąco, to jeszcze na samą myśl powraca trauma z podstawówki, że znowu wybiorą mnie do drużyny na samym końcu, kiedy w przerzedzonym dwuszeregu stoję już tylko ja, tamten klasowy grubasek i ten kujon z pierwszej ławki. Do tego dochodzi jeszcze ryzyko bycia wybranym po dziewczynie. Dziękuję bardzo. No i piłka droga, a fundusze poszły na piwo. Gramy we wszelkich możliwych składach. Para na parę, zmiana partnerów i w końcu dziewczynki przeciw chłopcom. Wynik tego ostatniego spotkania jest największym zaskoczeniem dla sędziów i pełnych trybun. Laski bezlitośnie kopią tyłki panom. Za świecenie cyckami powinna być czerwona kartka.
Zmęczenie ogarnia wszystkich, ale nie ma czasu na odpoczynek. Pora przeprowadzić w pełni naukowe i miarodajne symulacje jutrzejszego meczu. Przecież nie będziemy obstawiać w ciemno, bo stawka jest duża. Paczka żelek, całe piwo, którego nie zdążymy wypić, i zwolnienie ze zmywania naczyń. Jest o co walczyć. Aby testy były skuteczne, potrzebujemy piwa, telewizora z konsolą, dwóch padów i absolutnie profesjonalnego i pewnego symulatora piłkarskiego w postaci płytki z Fifą. Tym razem o zaskoczeniu nie mogło być mowy. W systemie każdy z każdym zaplanowano siedem meczów. Panowie spuścili niemiłosiernego łupnia paniom, odzyskując honor po przegranej na stole, lecz nie zapominając dać wpuścić swoim ukochanym po jednej honorowej bramce. Ot tak, żeby nie odbierać sobie szans na strzelenie im gola później. Mecz pomiędzy mężczyznami zakończył się moją sromotną klęską. Ten drań, którego zwykłem nazywać najlepszym przyjacielem, nie wie, co znaczy “no daj mi wpuścić chociaż jedną, mendo, dziewczyny patrzą”. Ostatnie spotkanie nie doszło do skutku. Liczyliśmy na wymianę koszulek po, ale skończyło się na tym, że nie mogły dojść do porozumienia przy wyborze strojów dla swoich drużyn. Pech. Nawet bez tej ostatniej gry wynik był jasny jak lager, możecie obstawiać w ciemno. Wygra drużyna z Madrytu, na sto procent.
Zwieńczeniem piątku (piątko-soboty?) była ulubiona rozrywka wszystkich kibiców. Wymarsz w miasto. Bez szalików, bo to w końcu lato, i trochę dlatego, że nie mogliśmy dojść do porozumienia, komu kibicujemy. Ustaliliśmy tylko, że Hiszpanom. Gorące słońce południa już dawno zaszło, ale krew wcale nie stygnie. Wprawdzie nie zdemolowaliśmy miasta, ale przecież jesteśmy już dorośli. Możemy trochę zniszczyć siebie.
A teraz jest już rano, pora spać. Przespać największe upały, przespacerować się skąpanymi w blasku portugalskiego słońca ulicami Torunia, zjeść lekkie śniadanie w porze obiadu i niecierpliwie oczekiwać 20.45 i hiszpańskiego finału.
– I jak, K? Podoba ci się nasza mała słowiańska Lizbona?
– Bardzo. Kocham cię. Dzięki tobie zapomniałam o tej głupiej skrzyni biegów. Przecież nie ma się czym przejmować. Jest lato, jest pięknie, nie mam czasu martwić się pieniędzmi. No i nigdy, przenigdy nie spodziewałam się, że będę tak czekała na jakiś mecz.
– Cieszę się, bo wziąwszy pod uwagę ostatnie wydatki, innych zagranicznych wakacji już w tym roku nie doświadczysz.
– Spoko, bo wziąwszy pod uwagę twoją ostatnią wypowiedź, to jedyny hiszpański finał, jakiego ty doświadczysz w tym roku.
Tekst powstał we współpracy z marką Heineken.
Dzisiaj o 20.45 w finale Real zmierzy się z Atletico. Mecze za kod spod kapsla, przedmeczowe studio i masa innych fajnych rzeczy na http://www.liga.heineken.pl. Bawcie się dobrze i pijcie odpowiedzialnie! Do zobaczenia na trybunach.