Rozmowy kobiet. Nie, nie to jak
mówicie do nas. Wiem że upraszczacie przekaz do nas tak, jak się da. Jesteśmy
jak z dwóch światów i to działa w obie strony. Próbujemy się zrozumieć, to jest
najważniejsze. Co innego rozmowy we własnym, jednopłciowym gronie. Nie chodzi o trudne słówka, których używacie (mistrzostwem jest nadanie delikatnej i zabawnej nazwy „zalotka” czemuś, co
wygląda jak średniowieczne narzędzie tortur). Po prostu w zupełnie inny sposób
przekazujecie treść. Te wasze subtelności, akcenty i gesty. Na przykład dzisiaj.

Przyjeżdżam po K do pracy w porze
posiłku. Koleżanki szczebioczą do K tym słodkim tonem wszystkich koleżanek z
pracy, które między słowami chichoczą zamiast oddychać:

– A czemu kochana ty nic nie jesz?
– Jedz, jedz, bo zaraz nam tu zemdlejesz.
– No właśnie, jesteś za chuda. Nie możesz być chudsza od nas!
K się uśmiecha, coś tam jeszcze
odpowiada, że nie jest głodna, bo objadła się ciastkami i zgarniając mnie po
drodze zbiera się do wyjścia.
– Słyszałeś je…?
– ?
– Śmieją się ze mnie, że jestem gruba!
Nie powiem, żeby to był pierwszy
raz, kiedy źle zrozumiałem dialog kobiet. Przyzwyczaiłem się. Martwię się
raczej konsekwencjami. Myślałem, że wystarczy, że robi to z kobietą (dzięki wam
porzuciła Ewę na rzecz Jillian). 
A to wszystko przez coś, co każdy facet odebrałby jako komplement.
Do listy blogów które zniszczyły mi życie dołączają blogi o odchudzaniu.

Dziękuje wam za owsiankę na śniadanie. I gołą pierś z kurczaka na obiad. I suchy twaróg na kolacje. I za czerwoną herbatę po 18. Bo podobno po 18 nie można jeść. 
Pomyśleć, że chciałem mieć z głowy blogi kulinarne. 
Nawet pasticcio jest lepsze niż to.

PS. Czerwona herbata smakuje jak mydło.