Pierwszym upieczonym przeze mnie na Wielkanoc ciastem była karpatka. Z proszku, z takiego kartonowego pudełka z kawałkiem karpatki na obrazku, które stało zawsze na najwyższej półce w sklepie i pobudzało wyobraźnię dziesięcioletniej, wiecznie głodnej dziewczynki.

Mój pierwszy występ w roli piekarza wyszedł całkiem nieźle, choć pokroiłam karpatkę za szybko i masa wypłynęła, ale moja rodzina się nie zraziła i po prostu wyjadła ją łyżkami. I jeszcze mnie za nią pochwalili. Kochani.

Patronami dzisiejszego wpisu są kostka do pieczenia Kasia i moja niesłabnąca miłość do solonego karmelu.

Od tamtej pory zawsze piekę coś na Wielkanoc. Bez rozgardiaszu w kuchni świąteczna sobota się nie liczy 😉 Moje rodzeństwo zjeżdża się ze wszystkich stron, tata w kuchni niczym brodaty druid robi bigos, mama wysłuchuje z mądrą miną naszych opowieści, którymi się przekrzykujemy, walcząc o uwagę, a w piekarniku rumieni się jakieś ciasto. Już teraz nie mogę się doczekać, aż pojadę do domu na święta i znów wszyscy będziemy stali w naszej ciasnej, nieustawnej kuchni, przekomarzali się, jedli pyszności i odsuwali się z drogi mamie, która z groźną miną będzie zamiatała bielejący na ziemi cukier puder.

Tak, będzie cudownie.

Dziś jestem ciastowym weteranem, cóż więc mogłabym wam dać przed Wielkanocą, jeśli nie przepis na ciasto, które będzie tak pyszne, że oszołomiona rodzina obwoła was królami wypieków, tak urocze, że wasz Instagram oszaleje z rozkoszy, i tak słodkie, że wasze dziury w zębach dostaną próchnicy?

Mazurek z solonym karmelem, orzeszkami i czekoladą

 

Kruche ciasto:

350 gramów mąki

200 g kostki do pieczenia Kasia

2 żółtka

50 gramów cukru

Do dużej miski wsypcie mąkę – najlepiej tortową, krupczatka to zło. Jeśli już musicie użyć krupczatki, to poczekajcie, aż po wyjęciu z piekarnika ciasto zupełnie wystygnie i będzie trochę mniej kruche, inaczej dupa zbita (przerobiłam to wielokrotnie, próbując różnych przepisów z internetu, których autorki wychwalały krupczatkę pod niebiosa. Za każdym razem jest to samo – udaję sama przed sobą, że wcale się nie połamało, składam z tych kruchych puzzli coś, co trochę przypomina kształtem ciasto i modlę się, by polewa albo masa zastygła na sztywno).
Dorzućcie pokrojone w kostkę 200 gramów kostki do pieczenia Kasia – od kiedy pamiętam, jest zawsze w lodówce w moim rodzinnym domu (w lewej dolnej szufladzie, tej z ułamanym uchwytem, obok słoika zawekowanych… no czegoś w słoiku), więc nigdy nie muszę się martwić, że zabraknie mi jej w kluczowym momencie.  Ma 250 gramów, więc wystarczy jej też do posmarowania blachy, dodania odrobiny do karmelu, a jeśli się człowiek uprze – jeszcze do rozpuszczenia z bułeczką na patelni i polania nią maminych kopytek (bo w trakcie oczekiwania, aż wszystkie masy w mazurku się zetną, człowiek może porządnie zgłodnieć).
Do tego wszystkiego dodajcie 2 żółtka – od szczęśliwych kurek, to wiadomo. Można użyć też dwóch całych jajek i dodać trochę więcej mąki – wtedy ciasto wyjdzie mniej kruche, a bardziej… ciastowe. Ja wolę jednak zdecydowanie wersję bez białek. Kruche to ma być kruche, no, a nie nie wiadomo co.

Dodatek cukru możecie pominąć, jeśli jesteście na diecie. Wtedy suma kalorii w kawałku mazurka obniży się z 7257 do jakichś 7237 kalorii ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Dosypcie trochę soli – wszystko jest lepsze z solą niż bez niej. Krótko zagniećcie ciasto, aż będzie gładkie. Zawińcie je w folię i włóżcie je do lodówki, by się porządnie schłodziło (serio, pół godziny nie wystarczy. Co najmniej godzina i to z okładem). Zimne ciasto rozwałkujcie, wyłóżcie lub wylepcie nim blaszkę 35 x 24 cm, nakłujcie wiele razy widelcem i pieczcie w 200 stopniach przez 22 minuty (bądźcie czujni, lubi się przypalić, zupełnie znienacka).

Solony karmel z orzeszkami:

400 g cukru

120-150 ml (lub więcej) śmietanki kremówki

2 łyżki kostki do pieczenia Kasia

trochę wody

200 gramów orzeszków ziemnych

Najlepszy jest cukier najzwyklejszy, biały, w kryształkach, taki do herbaty, co się skawala w cukierniczce, jak się odchudzacie. Wsypcie go do garnuszka, zalejcie odrobiną wody, by cały cukier się zamoczył, i włączcie palnik. Cukier powinien się rozpuścić, stać się przezroczysty i bąbelkować. Jeśli tego nie robi, podkręćcie ogień. Może to trwać dość długo, bo to jednak prawie pół kilo cukru. Pamiętajcie, aby go nie mieszać (ani tym bardziej robić tego metalową łyżką, bo przyjdzie Baba Jaga i was zabierze). Gdy osiągnie satysfakcjonujący was kolor (u mnie jest to złotobrązowy), wlejcie do niego odpowiednią ilość śmietanki (120 ml dla twardego i kruchego karmelu, 150 ml i więcej dla miększego i bardziej ciągnącego się; bezpieczniej jest dodać jej jednak trochę więcej, jeśli robicie karmel pierwszy raz i boicie sobie, że połamiecie sobie na nim zęby) i energicznie go zamieszajcie (drewnianym lub silikonowym czymś, co macie pod ręką). Już na tym etapie karmel powinien być dość gęsty. Zdejmijcie go z ognia, dodajcie dwie łyżki Kasi i soli tyle, ile lubicie.

Na wystudzonym cieście rozsypcie orzeszki i wylejcie na nie karmel. Jeśli jednak wymieszacie ze sobą wcześnie te dwie ingrediencje, będzie prościej (na filmie tego nie zrobiłam i musiałam udawać, że to specjalnie te orzeszki wcale się nie trzymają spodu).

 

Polewa czekoladowa:

200, 250 lub 300 gramów czekolady

100-150 gramów śmietanki kremówki

Czekolady dajcie tyle, ile chcecie, byleby się nie przelała przez ranty. Może być mleczna (wtedy mazurek smakuje trochę jak twix), może być gorzka (do kawy <3), może być też trochę mlecznej i trochę gorzkiej w różnych proporcjach. Jak lubicie. Połamaną na kostki czekoladę włóżcie do miski i zalejcie wrzącą śmietanką. Tak. Tylko wrząca zadziała i po 30 sekundach rozpuści czekoladę na tyle, że da się ładnie wymieszać. Taki trik podpatrzyłam na YouTube.

Chyba że zrobicie klasyczną kąpiel wodną, wtedy może być zimna.

Płynną czekoladę wylewamy na karmel, ale uwaga, tylko wtedy, jeśli nasz karmel jest naprawdę gęsty. Jeśli jest płynny, trzeba poczekać kilka godzin, aż się zetnie, niestety. Najlepiej w lodówce.

Dodatkowo:

50 gramów migdałów w słupkach

żółty pisak cukrowy

Ze słupków migdałów układamy rumianki czy tam stokrotki. Znalezionym w szufladzie cukrowym pisakiem, którym ozdabialiśmy pierniczki w 2009, robimy żółte środki. Zostawiamy na całą noc w lodówce, tak, na całą, a nie na godzinę, to tak nie działa 😉

Gotowego mazurka kroimy na kwadraty, układamy je na talerzyku, aby od niechcenia tworzyły malowniczą górkę, i pstrykamy im masę zdjęć.

Na drewnianym stole:

Na parapecie:

Na blacie w kuchni:

Czy na tle lasu:

Mój tata właśnie pojechał ode mnie już z drugim pudełkiem pełnym mazurka i obietnicą, że zrobię go w wielkanocną sobotę. A wy – macie jakieś swoje popisowe ciasto, które pieczecie w każde święta? I które zajebiście wychodzi na zdjęciach? 😉