Wczoraj późnym wieczorem wyszłam się przejść.
Narzuciłam na dresy kurtkę, zapięłam się po szyję, na głowę naciągnęłam czapkę i założyłam kaptur. Wciągnęłam na nogi buty.
I wyszłam.

Moja ulica była jak wymarła. Na chodnikach nie było ani śladu żywej duszy. Po ulicy nie toczył się żaden samochód. Ciemność wylewała się ze szczelin pomiędzy kamienicami i rozmywała się w starciu ze światłem latarni. Bezlistne drzewa stały bez ruchu, nie poruszał ich najlżejszy podmuch wiatru.
Pewnie wszyscy oglądali wieczorne wiadomości.

Przystanęłam na chwilę i wciągnęłam głęboko powietrze, zapominając, że mam maseczkę. Poczułam się, jakbym była sama na świecie.
Tylko ja i te puste ulice, przecięte gdzieniegdzie migającymi na żółto światłami. Tylko ja i przybrudzone neony na starych budynkach.
Sam na sam.
Lubię to uczucie.
Mam wrażenie, że mogłabym się położyć na środku skrzyżowania i patrzeć w nocne niebo upstrzone gwiazdami, i leżeć tak bez końca.
Ale w mieście rzadko widać gwiazdy.

Przeszłam przez ulicę i skręciłam w lewo. Minęłam antykwariat, piekarnię, sklep z pustymi szybami, z przyklejoną kartką wyrwaną z zeszytu w kratkę. Do wynajęcia. Trwa epidemia, która objawia się między innymi wysypem pustych lokali z kartkami, na których ktoś napisał Do wynajęcia.
Ulicą przejechał golf z pordzewiałymi kołpakami. W środku siedziała jakaś młoda para. Studenci, pomyślałam. Przeszłam przez kolejne pasy i szłam swoją zwykłą trasą, zamyślona, aż w pewnej chwili kątem oka zobaczyłam, że idzie za mną jakiś facet. Kilka, kilkanaście kroków za mną. Na ulicy żywej duszy. Spięłam się i zjeżyły mi się włosy na karku, rękę w kieszeni zacisnęłam na kluczach i odbiłam trochę w prawo, zwalniając, by facet mógł mnie minąć bez przeszkód – a gdyby coś, pomyślałam szybko, będę mogła się puścić się w długą wzdłuż ulicy. Wstrzymałam oddech i… minął mnie jakiś nastolatek, ze słuchawkami na uszach i czapce naciągniętej na oczy, mający konkretnie w dupie zarówno mnie, jak i czerwone światło.

I wtedy wezbrała się we mnie wściekłość.
Nagle, zupełnie niespodziewanie. Rozlała mi się w głowie, aż zapiekły mnie uszy. Wściekłość, która narastała we mnie od dawna, a katalizatorem jej wybuchu był ten nieszczęsny, niczemu nie winien nastolatek.

Ile jeszcze razy to się wydarzy?! Ile razy będę zwalniała, wystraszona, bo za mną będzie szedł jakiś mężczyzna, i gorączkowo będę szukała w kieszeniach czegoś, czym będę mogła się obronić?!

Dlaczego, żyjąc w tym kraju, muszę się wiecznie czegoś bać?!

Boję się wieczorem iść sama przez miasto, chociaż udaję przed sobą, że wcale tak nie jest. Bo mam wdrukowany strach. Jestem czujna, reaguję na każdy ruch za moimi plecami, nie zbliżam się do nieoświetlonych miejsc. Zakładam, że każdy napotkany facet może mnie skrzywdzić. Bo jeśli coś mi się stanie, usłyszę, że sama się o to prosiłam, bo włóczyłam się sama w nocy bez Konrada. Bo dziewczynki nie powinny chodzić same.

***

Oglądając i czytając dzisiaj wiadomości, nie dowierzam w to, co się wydarzyło, a z prawie każdego zdjęcia i nagrania wyzierają na mnie nienawistne, nalane twarze ludzi, którzy uważają, że mają prawo do decydowania o mnie i innych osobach z macicą.
Więc ja się pytam:
Dlaczego muszę wiecznie słuchać od obcych rad, co jest dla mnie lepsze?
Dlaczego w rozmowach faceci zwracają się do Konrada, mnie kompletnie ignorując?
Dlaczego ludzie podważają moje kompetencje ze względu na mój wygląd?
Dlaczego politycy uważają, że mogą decydować za mnie w najbardziej osobistych sprawach?!
Dlaczego nadali sobie prawo nie dać mi wyboru, co mogę zrobić z własnym ciałem?!
Dlaczego o mojej macicy rozmawiają faceci, którzy tej macicy nie mają?!
Dlaczego jeszcze nam dokładają walkę o podstawowe prawa w tak ciężkich czasach, że czasami rano trudno jest podnieść się z łóżka?!

***

Oglądając i czytając dzisiejsze wiadomości, odruchowo wkładam rękę do kieszeni w poszukiwaniu kluczy, by móc z całych sił zacisnąć na nich dłoń, by poczuć chociaż odrobinę bezpieczeństwa. Nie ma ich tam, bo nie idę wieczorem po ulicy, a siedzę przy biurku w ciepło oświetlonym domu, w miejscu, w którym powinnam czuć się bezpiecznie. Powinnam, ale tego nie czuję. Nie czuję tego od wielu miesięcy, a wczoraj zostały mi zabrane resztki poczucia, że jestem w jakikolwiek sposób ważna dla ludzi rządzących tym krajem. Nie mam prawa o sobie stanowić, jestem nikim. Decyzje, które zapadły wczoraj na pół godziny przed północą, sprawiły, że nigdzie już nie będę czuła się bezpiecznie. Będę żyła w strachu przed przyszłością, przed momentem, w którym chęć posiadania dziecka zwycięży u mnie z logiką.

Do sumy wszystkich strachów doszedł kolejny permamentny strach.
Pozostała mi jedynie wściekłość.

Jestem, kurwa, wściekła.


Photo by Rafał Szczawiński