Mam to szczęście, że jestem szczęściarzem.
Niektórzy mają talent. Do muzyki, sportu, fotografii czy czegokolwiek innego. Inni mają urodę. Są też tacy, którzy braki nadrabiają zacięciem, skrupulatnością i pracowitością. Wyjątkowi łączą kilka tych cech. Ja? Ja mam szczęście.
Moje szczęściarstwo jest szczęściarstwem kompleksowym i wielopłaszczyznowym.
W takim najogólniejszym wymiarze to moja wiara w szczęśliwe życie. Już wam o tym pisałem, nie będę się powtarzał. Po prostu – nie wierzę w umartwianie się. Wyznaję radzenie sobie z problemami, na które mam wpływ, i nieprzejmowanie się tymi, na które wpływu nie mam.
W takim najpłytszym wymiarze to zwykły fart. Od zawsze, na zawsze. Małe fuksy w codziennych sytuacjach. Zaliczanie zajęć, na których nigdy nie byłem, wygrywanie w konkursach (najgorsze w zostaniu blogerem jest to, że teraz głupio zgarniać nagrody od innych blogerów), trafianie małych sum w totka. Jakimś cudem zawsze znajduję miejsce parkingowe nawet w godzinach szczytu, skutecznie unikam mandatów, znajduję pieniądze, a małe nieszczęścia i drobne pechy w ostatecznym rozrachunku obracają się na moją korzyść.
W takim najważniejszym wymiarze to to, że zwyczajnie miałem, mam i (wierzę że) będę mieć w życiu szczęście w tych najistotniejszych sprawach. Czyli głównie do ludzi. Wiecie, jeśli chodzi o ludzi, to bilans mam naprawdę niesamowity. Dwoje świetnych rodziców, jedna równie dobra siostra, kilku facetów, których od pacholęctwa nazywam braćmi i wcale nie zanosi się, żeby miało się to zmienić. Do dziewczyn też raczej miałem szczęście. Na pewno częściej niż one miały szczęście do mnie. Było jeszcze kilku wyjątkowych nauczycieli, paru bardzo dobrych znajomych i niezliczona rzesza pozytywnych postaci epizodycznych. No i K. Najważniejsza. Jednocześnie po drugiej stronie, nie powodując nawet drgnięcia tych hipotetycznych szal, raptem kilkoro łajz obu płci.
Wiem, że to banał i klisza, ale niech będzie. Ten jeden raz to powiem. Odłożę na bok moją naturalną postawę obożecotonieja i przyznam. Nie byłoby takiego Konrada, gdyby nie jego bliscy (może nie byłoby go wcale, zważywszy, że wymieniłem wyżej rodziców). Nie byłoby was, gdyby nie wasi bliscy. Wszyscy jesteśmy wynikiem pracy zbiorowej. Grupowych starań lub ich braku. Wyzywam was. Pomyślcie teraz o wszystkich, którzy coś wam dali. Delikatnie pchnęli was w odpowiednim kierunku albo sprzedali porządnego kopa. Nauczyli was czegoś ważnego albo pomogli oszlifować coś, co już umieliście.
Nie da się, więc pomyślcie o tylko jednej takiej osobie.
A teraz pomyślcie, że komuś tylko jednej takiej osoby brakuje. że są dzieciaki, które nie miały tyle szczęścia do ludzi, co my. Albo miały, ale brakuje im tylko małego bodźca, który możecie im dać. że możemy pchnąć jakiegoś chłopaka do wynalezienia lekarstwa ma raka. Jakąś dziewczynkę do zostania astronautką. Albo, żeby nie wędrować tak daleko, do zwykłego, prostego i szczęśliwego życia jako hydraulik albo blogerka urodowa.
Możemy zostać tutorami. Co znaczy być tutorem, możecie dowiedzieć się na oficjalnej stronie akcji. Dlaczego warto pisały już zakręcona Karolina Szpunar i Monika Kamińska, ta blondynka od czarnych sukienek. Pisał, jak się właśnie okazuje, wychodząc z bardzo podobnego założenia co ja, Konrad z HaloZiemia, i znany wam już skądinąd Janek, wdzięczny obiekt mojego londyńskiego stalkingu.
Wszyscy pisali ładnie i mądrze. Wszyscy pisali przede mną. Co miało zostać powiedziane, zostało już powiedziane i jeżeli oni was nie przekonali, to ja też raczej nie dam rady. Ale mogę spróbować rozwiać wasze wątpliwości. Uwaga, zaczynam.
Tak, wiem. Taka decyzja wymaga odwagi. To nie tylko wzięcie niemałej odpowiedzialności. Zobowiązanie w czasach, w których od zobowiązań staramy się uciekać. To coś znacznie trudniejszego. To sytuacja, w której musisz stanąć przed lustrem, spojrzeć sobie w oczy, odpowiedzieć na kilka pytań. Mieć odwagę przyznać, że jesteś wyjątkowy. Znaleźć w sobie tę odrobinę egoizmu, poczucia wyższości, która pozwoli powiedzieć: “Tak, mam coś do zaoferowania”. “Tak, mogę czegoś nauczyć”. Dalej to łatwizna. Jak pstrykanie palcami, kiedy już pierwszy raz się uda.