Lubię myśleć o sobie jako o człowieku, którego niewiele w życiu zaskakuje.
Jest parę rzeczy, do których nie można się przygotować i które są zaskoczeniem zawsze. Niezależnie od wieku, płci i szerokości geograficznej.
Pierwsza to kończąca się wódka, a pozostałe to twoja kobieta nosząca kombinezon i rzeczy, które z tego wynikają.
No dobra. Może do samego faktu zakupu jaskrawego pajacyka mogłem się przygotować. W końcu sam ją namawiałem. I nawet nie trollowałem. Kombinezony mi się najzwyczajniej w świecie podobają. Tak jak wysokie blondynki. Winą za zatrzymanie mojego seksualnego rozwoju na etapie lat 80 i wczesnych 90 obarczam kolekcję starych Playboyów wygraną w kulki i maratony Słonecznego Patrolu.
Namawiałem ją z dwa wiosenno-letnie sezony, wyprzedzając tym samym światowe trendy. Niestety, zdecydowanie bardziej ufa blogom niż mi, więc odwagę, by wskoczyć w jaskrawego jednoczęściowca, znalazła w sobie dopiero teraz.
I się zaczęło.
Najpierw okazało się, że kombinezon jest narzędziem tortur. Wyjątkowo poprawnym politycznie dodajmy, bo udręczona może poczuć się zarówno nosząca go kobieta, jak i kochający ją mężczyzna. W myśl złotej zasady, że damska garderoba nie musi być praktyczna, kombinezony są skrajnie niepraktyczne i czynią szalenie niewygodnym co najmniej dwie, absolutnie podstawowe, czynności:
– Załatwienie się w miejscu publicznym, co musi być wyjątkowo upierdliwym, wziąwszy pod uwagę, że kobietom od dziecka chce się siku akurat wtedy, kiedy nie powinno im się chcieć siku. Czyli, jeśli ma na sobie kombinezon, istnieje 90% szansa, że jej się chce, i 10%, że jej się nie chce, bo właśnie była.
– Szybki numerek w miejscu publicznym, co jest wręcz fatalne, bo okazuje się, że kombinezony są szalenie seksowne, więc generalnie istnieje 90% szansa, że jesteś w pobliżu swojej kobiety ubranej w kombinezon podjarany, i 10% szansa, że nie jesteś podjarany, bo jej się przypomniało, że Francuzi znaleźli rozwiązanie tego problemu.
Ale zdecydowanie gorszą torturą są reakcje ludzi. Generalnie wszyscy mają cie w nosie, ubieraj sobie, co chcesz i jak chcesz. Ubieraj się jak wieśniara albo gwiazda. Jak blachara albo punkówa. Wszyscy mają to gdzieś, najwyżej ktoś się obejrzy i zagwiżdże albo pogardliwie prychnie pod nosem. Nałóż kombinezon i nagle ludziom odpierdala. Przodują w tym Janusze Dowcipu, ale trzeba być gotowym na cios z każdej strony. Od obcych ludzi i rodziny. Na ulicy, w sklepie, gdziekolwiek.
“I co? Tak na miasto w piżamce, więc później można wejść do mieszkanka, laczki zrzucić i hyc do łóżka?”
“A teletubisie to nie powinny mieć telewizorka na brzuszku? Gdzie masz telewizorek, teletubisiu?”
“A szanowna Barbarella statek gdzieś w pobliżu zaparkowała?”
“A co masz pod spodem?”
“To nowy wiosenny uniform twojego działu czy cała firma tak teraz musi?”
“Pani to chyba, hehe, lodziarka. Z plaży taka”
“To do Top Gun zaczęli przyjmować kobiety?”
I co z tego, że sobie świetnie radzi, spławiając ich, mówiąc, że “niektórzy się przed łóżkiem myją”, albo “pan swój telewizor chyba połknął” czy inne “na parkingu”, kiedy nagle okazuje się, że połowa kontaktu ze światem zewnętrznym ociera się mniej lub bardziej o molestowanie i zaczynasz rozumieć, dlaczego mężczyźni mają powszechną opinię debili.
Ale największym z zaskoczeń jest fakt, że jej się to w sumie chyba podoba. I chce więcej. Dużo więcej. Złapała bakcyla i nie odpuści, dopóki nie wyczyści allegro ze wszystkich kombinezonów w swoim rozmiarze.
– Ej, Koń, spójrz na ten. Brooke Shields spotyka Christie Brinkley? Brać?
– Raczej Grace Jones spotyka Howarda Sterna.
– Biorę.
Wzięła.
Moja dziewczyna została Aniołkiem Charliego/Pilotem/Superbohaterką/Gwiazdą disco.
Nie narzekam. Nie chwalę się.
Tak tylko mówię.