Zaczęło się niewinnie.

Kilka uśmiechów i uprzejmości wymienionych rano podczas kupowania bułek na śniadanie.
Krótka pogawędka na temat pogody.
Parę skracających dystans żartów.
Że będzie z tego coś więcej niż tylko przelotna znajomość, zrozumiałem dopiero podczas incydentu z rękawiczką.
Mam takie swoje ulubione rękawiczki. Czarne, bez palców, podobno wyglądam w nich jak żul. Z pięć lat je noszę i nie mogę ich znosić. Tak się ostatniej zimy złożyło, że jedną z nich zgubiłem i nawet tego nie zauważyłem, dopóki mi tego nie uświadomiono.

– Panie Konradzie! Panie Konradzie!
– O, dzień dobry! I zimny. Piździ jak w kieleckim.
– To ma pan szczęście, bo wczoraj jak zamykałam sklep, znalazłam rękawiczkę. Koło samochodu leżała, to myślę na pewno pana. Zawsze jak któraś z nas zamyka, to patrzy, czy z Garbuskiem wszystko w porządku. Wie pan, różni się tu kręcą, a to taki ładny samochodzik, głupio by było, jakby coś się stało. Wzięłam, wysuszyłam. Trochę naprawiłam, bo się podszewka trochę odpruwała. Nie będzie mi tu nasz chłopak w ręce marzł.

To był moment, w którym wiedziałem. Nie musiała nawet zaznaczać tego tym “naszym chłopakiem”. Pani ze sklepu się we mnie zakochała.
Cały dzień zastanawiałem się, co zrobiłem nie tak. W którym miejscu dałem jej do zrozumienia, że między nami może być coś więcej niż kawałek lady i codzienna uprzejmość. Czy to mój nieodparty magnetyzm? Niepowstrzymana charyzma? Sława blogera? Piękne włosy?
Rozterki mnie dobijały. Jestem prostym chłopakiem, nie radzę sobie z takimi rzeczami. Wiedziałem tylko jedno. Muszę jak najszybciej powiedzieć o tym K. Nie chcę stawiać K w kłopotliwej sytuacji. Oczami wyobraźni widziałem jak niczego nieświadoma zostaje wytargana za włosy podczas kupowania parówek. Później przypomniałem sobie jej nazwisko widniejące samodzielnie na akcie własności mieszkania. Targanie za włosy przed oczami wyobraźni zastąpiła wizja bezdomnego mnie sprzedającego zapałki na skrzyżowaniu.
Przyznałem się podczas obiadu. Pamiętam to, jakby to było wczoraj.

– Nie uważasz, że ta zupa jest za słona?
– Pani ze sklepu mnie kocha.
– Co?
– Co?

Okazało się, że pani ze sklepu wcale mnie nie kocha. Nie zdobyłem jej serca. Zdobyłem coś więcej. O K też mówią “nasza dziewczyna”. Przyznaję, na początku poczułem pewien smutek. Może nawet żal. Ale moja dziewczyna, #Krynicamądrości, pokazała mi, że to znacznie więcej niż niepewne romantyczne uczucie ze strony pięćdziesięcioletniej mężatki. Zamiast lodzika mam pewność, że jak poproszę o lód, to sprawdzi, czy na zapleczu nie został worek. Ktoś mnie zawsze poinformuje, jak świeże śliwki w czekoladzie z Jutrzenki przywiozą. A jak na kacu stłukę słoik z pulpetami, schylając się po zupkę chińską, to nikt nie będzie krzyczał.
No i to wspaniałe, nieocenione poczucie bezpieczeństwa.

Już nie mówię nawet o tym, że wydaje mi się, że przestawiły jedną z kamer za sklepem tak, żeby obejmowała miejsce, w którym zazwyczaj parkujemy samochód.
One dosłownie ratują mi życie.
K poszła wczoraj po mięso, bo nie zdążyłem do rzeźnika.
– Dzień dobry!
– Mhm.
– Mogłabym mięsko?
– A, przecież to nasza blondynka! Dzień dobry, przepraszam, nie poznałam z włosami pod kapturem. Proszę, co podać?
– Tę łopatkę mi pani zmieli? Tak z pół kilo?
– … – spojrzenie w oczy i delikatny, przeczący ruch głową.
– Aaaalboo może jednak tej karkówki wezmę?
– … – spojrzenie w oczy i delikatny, przeczący ruch głową.
– To szynki.
– Znakomity wybór!

Kto wie, czy siedziałbym dziś na tym krześle i pisał dla was, gdyby sprzedała jej tę łopatkę. Mógłbym cały dzień przesiedzieć w innym miejscu. Albo już wcale nie siedzieć. A tak o, żyję.
Wiecie czemu?
Bo mówię dzień dobry.
Bo nie denerwuję się, kiedy jest kolejka i jedna pani kursująca między kasą a ladą z mięsem.
Czasami przemogę swoją wrodzoną mrukliwość i się uśmiechnę.
(No i mam dziewczynę, której sama obecność odwala lepszą robotę wizerunkową niż zespół złożony z samych zdobywców PRotonów, ale nie wchodźmy w szczegóły).
I jest mi głupio, że większość z was nie. Przynajmniej według statystyk jednej z pań z osiedlowego. Dobra, nie boję się tego powiedzieć. Mojej dziewczyny z osiedlowego.

A warto. Dla siebie.
Nawet już nie dlatego, że należy. Nie dlatego, że wypada.
Nie dlatego, że jak nie będziesz, to pójdziesz do piekła.
Po prostu dlatego, że to popłaca.