Od niedawna pociąga mnie pewna idea. Jest to odrobinę niecodzienna sytuacja, bo z natury i wychowania jestem raczej na idee odporny. Ale ta, jako jedna z niewielu, jest tak piękna, romantyczna i, a w rzeczywistości w której przyszło nam żyć tak nierealna, że coraz trudniej mi się jej oprzeć.
Zapragnąłem posiadać rzeczy, które są na całe życie.
Ale ale, nie chcę wpadać w depresyjne tony. Kocham XXI wiek. Karty, cyfry, globalizm.
To nie jest tak, że drażni mnie fakt, że nawet najnowszy smartfon po dwóch latach jest przestarzały. że cały czas jakieś nowe technologie. że postęp. Ja bardzo szanuję postęp, fascynuje mnie wręcz, i z bólem serca muszę przyznać, że jestem gadżeciarzem. Przy każdej wymianie na nowego highenda obiecuję sobie, że z tym wytrzymam dłużej, że następny najwcześniej za 3 lata, albo 4 nawet, bo przecież to jest tak cudowne, że starczy mi na długo. No niestety wcale nie. Nie starczy. W niektórych dziedzinach wszystko zmienia się tak szybko, że dwa lata dają się poczuć jak całe życie. I bardzo dobrze. Niech właśnie tak będzie, bo tak powinno być, a ja będę próbował nadążyć. Nie na siłę, ale we własnym tempie. “To infinity and beyond”, jak mawiał bohater, który też nie został zachowany na całe życie.
Ale przecież są takie dziedziny, w których doszliśmy już do perfekcji. Albo do takiego momentu, kiedy nie ma już sensu dążyć do perfekcji, bo i tak jest już wystarczająco dobrze.
Czasami to rzeczy najzwyklejsze. Oglądałem ostatnio “Red”. Taka komedia sensacyjna, z Morganem Freemanem w jednej z ról. Jego bohatera poznajemy w domu starców. Siedzi przy lustrze. Przed nim leżą przybory toaletowe. Tak, kiedyś mężczyźni miewali przybory toaletowe, zamiast jednorazowych maszynek. Te przybory wyglądają tak, jakby były z nim przez całe życie. Są w idealnym stanie, ale i tak mam wrażenie, że on je doskonale zna i że są dla niego ważne. Byłbym nawet skłonny uwierzyć, że to przybory samego Freemana, który przyniósł je z domu, bo chciał, żeby wystąpiły z nim w chociaż jednym filmie.
Czasami to rzeczy wyjątkowe. Czytałem ostatnio artykuł o mężczyźnie, który całe życie jeździł tym samym samochodem. Przez 82 lata. Osiemdziesiąt dwa lata. Później okazało się, że to plotka. Dziennikarze kłamią. Tak naprawdę było to tylko 77 lat.Trudno mi uwierzyć, że ludzie tyle żyją, a co dopiero, że posiadają przez tyle czasu samochód.
Mógłbym wymieniać dalej, ale przecież nie ma sensu się rozpisywać. Albo już rozumiesz, albo zwyczajnie nie zrozumiesz. Bardzo możliwe, że ja sam jeszcze nie do końca rozumiem. Bo przecież nie muszę rozpatrywać tego w kategorii idei. Mógłbym z tego zrobić postanowienie noworoczne na przykład (i zapomnieć o tym po chwili, bo nawet własne postanowienia trudno zachować na niesamowicie długi okres jednego roku). Przecież teoretycznie wystarczyłoby kupować rzeczy dobrej jakości i o nie dbać. Jasne, coraz trudniej ocenić jakość. Cena nie musi być wyznacznikiem. Marka też nie. Pierwszy, drugi i trzeci rzut oka w niczym nie pomoże. Ani opinie specjalistów, bo nawet oni nie myślą w kilkudziesięcioletniej perspektywie. Ale mimo to dałoby się. Nie jest to niemożliwe. Wiem to, a jednocześnie nie mogę sobie tego wytłumaczyć.
Bo ta tymczasowość jest już w nas. Nie mam pojęcia, wgrana czy nabyta. Może wykształcona. Wyewoluowana, bo w szerszym pojęciu ułatwia przetrwanie, pozwalając błyskawicznie przystosować się do nieustannie zmieniających się warunków. I dotyczy nie tylko przedmiotów. Przez całe życie zaliczamy setki miłości, przyjaźni, filozofii i poglądów nie dlatego, że próbujemy znaleźć te idealne, ale dlatego, że zwyczajnie próbujemy. Bo przecież ideałów nie ma, ale jest masa możliwości. I jak to tak? Nie popróbować wszystkich?
Pewnie myślicie, że wydaje mi się, że odkryłem teraz jakąś wielką tajemnicę. Nie. Ja zwyczajnie wyrzuciłem do kosza koszulę, którą bardzo lubiłem. Bo się rozdarła. A przecież mogłem ją zszyć. Nawet nie byłoby widać. Ale po co? Wyprzedaże są. Mogę zaraz kupić taką samą. Tylko lepszą, bo nową.
Ale wciąż mam szwajcarski scyzoryk. I amerykańską zapalniczkę. Może będzie dobrze.