Wracamy do domu wieczorem, nie rozmawiając. A może rozmawiamy, ale o niczym, co warto byłoby zapamiętać. Nasze płaszcze lądują w przedpokoju na stercie rzeczy, które czekają na odłożenie na swoje miejsce. Płaszcze zaczekają razem z nimi. Za nimi leci moja koszula. A może to był sweter. Przechodzisz przez pokój, zdejmujesz biżuterię, odkładasz perły do specjalnego pojemnika, żeby się nie niszczyły. Perły nie lubią wilgoci, nie lubią perfum, nie lubią wielu rzeczy. Podobno perły są smutne.
Ja podchodzę do półki z płytami i próbuję znaleźć coś, co cię pocieszy. A może nie pocieszy, ale zadrga na tej samej częstotliwości co ty. Nie można odganiać smutku za wcześnie, czasami smutek musi wybrzmieć, tak jak wybrzmiewa po chwili muzyka, którą pan Komeda zagrał kiedyś z kolegami dla polskiego radia.

Wracasz z łazienki, już bez makijażu, bez czerwonej szminki, za którą chciałaś się dzisiaj schować, bez czarnej sukienki, za to w koszuli nocnej i pasującym do niej króciutkim szlafroku. Koszula i szlafrok też są czarne, ale już trochę mniej niż sukienka. Pasują do siebie. Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczy, że twoja bielizna zawsze do siebie pasuje. Przecież mogłaby nie, nie zrobiłoby to nikomu żadnej różnicy, ale jednak o to dbasz. Nie podchodzisz do mnie, ale ja wiem, że twoja buzia pachnie jak różaniec. Kiedyś ci powiedziałem, że twoje poliki pięknie pachną, na co ty odparłaś, że to nie poliki, tylko róż na nich, a po jakimś czasie zaczęłaś tak pachnieć za każdym razem, kiedy szliśmy razem do łóżka, bo zaczęłaś dla mnie używać wody różanej, a ja ci nigdy nie powiedziałem, że to zauważyłem, ale teraz ci mówię. Uśmiechasz się, słysząc muzykę, na żywo, ale z płyty, a ja zaczynam mieszać drinki. Gdyby ktoś opowiadał mi tę historię, pomyślałbym, że jest pretensjonalnym dupkiem.
W szklanicy ląduje lód, a na niego spływają w równych częściach gorzkie campari, słodki wermut i gin. Mieszam je przez dwadzieścia sekund, może trzydzieści. Odliczając sekundy, zastanawiam się, czy tacy jesteśmy, czy tylko się sobie tacy wymyśliliśmy i dochodzę do wniosku, że tacy bywamy, ale bywamy też zupełnie inni. Zawartość szklanicy przelewam do szklanek z lodem, wyciskam nad nimi skórkę pomarańczy. Ty w tym czasie ogarniasz dookoła. Z pokoju znikają ślady wczorajszej kolacji, szklanki, kubki po kawie, papierki po czekoladzie, łupiny po orzechach, ślady ostatniego tygodnia. To był tydzień, w którym nie zwracało się na nie uwagi. Od dawna wiem, że złość działa na ciebie motywująco, ale od kilku dni dowiaduję się, że smutek i żal to już nie za bardzo. To nic, na mnie też nie.

Nie umawialiśmy się na to. Na ten wieczór nie można się było umówić, nie można było nic zaplanować. Po prostu się stał. Krzątamy się po pokoju, sprzątamy razem, uprawiamy taniec sprzątaniec do tego jazzu. Nic specjalnego, tylko tyle, żeby stworzyć sobie przestrzeń na dzisiaj. Cza cza raz dwa czyść. Lód topnieje w naszych szklankach, można by się w tym miejscu pokusić o metaforę, że w sercach też, ale nie wiem, czy to, co dzisiaj czuliśmy, było faktycznie lodem, więc tego nie zrobię.

To wszystko zajmuje bardzo niewiele czasu. Ot, tyle co znalezienie płyty i przesłuchanie jej pierwszej strony. Więcej zajmuje pisanie o tym. Siadamy na kanapie. Stukamy się szklaneczkami, patrząc się sobie w oczy, bo tak wypada. Nie warto pić z ludźmi, którzy nie patrzą w oczy. Z głośników dalej leci jazz, a później jeszcze inna muzyka, którą wybierasz, stając na kanapie i sięgając rękoma nad głowę, bo tam właśnie mieszka nasza muzyka. Koszula odkrywa twoją pupę. Przytulamy się do siebie, pijemy, czasami rozmawiamy, czasami milczymy. Patrzymy w telefony, robimy sobie zdjęcia, oglądamy śmieszne filmiki, piszemy z przyjaciółmi, czytamy książki. Śmiejemy się więcej niż ostatnio. To nie jest jeden z tych syntetycznych wieczorów, kiedy mówi się do siebie, że oto teraz jesteśmy razem i mamy cieszyć się swoją obecnością, więc trzeba odłożyć telefony i skupić się ze sobą i zrobić rzeczy dla ciebie. Kiedy trzeba rozmawiać, całować się, nie wiem, może pieprzyć, bo tak ustalono i zaplanowano.

To jest jeden z tych wieczorów, kiedy się ze sobą jest, dlatego, że tak jest.

Teraz śpisz, a ja na twoim laptopie, który szczęśliwie był pod ręką, piszę ten wstęp, który ma prowadzić do treści, która brzmi, jak następuje:

Dziękuję.