Serge

Raczej nieczęsto słyszał pochwały na temat swojej urody. Wręcz przeciwnie, przez wielu uważany był za potwornie brzydkiego. Mnie, trochę na przekór, patrzenie na jego zdjęcia sprawia przyjemność – jest taki rozkosznie niechlujny w tych swoich rozpiętych koszulach i marynarkach, jakby dopiero co spędził noc na ławce w parku, trzymając w kurczowo zaciśniętych palcach dawno opróżnioną butelkę. W jego trochę wyzywającym spojrzeniu, którym przewierca patrzącego na wylot, czai się jakaś niepewność. Jakby obawiał się, że nie zostanie zapamiętany, że nic po sobie nie zostawi. Dopiero gdy się odezwie, zwraca na siebie uwagę. A gdy zacznie śpiewać, a raczej śpiewnie opowiadać o miłości swoim głębokim, zachrypniętym głosem, zdobywa serce.
To człowiek, którego nie da się jednoznacznie scharakteryzować. I właśnie dzięki temu jest tak fascynujący. Nie tylko dla mnie.

Jane

Na początku w ogóle nie była w moim typie. Mam tak, że aby bez pamięci zakochać się w jakiejś historii, muszę się choć trochę zakochać w jej bohaterach. Muszę chcieć czytać o nich książki, szukać w internecie informacji, oglądać dziesiątki filmów, w których grali, i słuchać ich muzyki, wręcz wejść w ich skórę. Z Jane było inaczej. Wysoka, bardzo szczupła, z lekko wydętą dolną wargą wiecznie obrażonej pannicy. Z prostymi brązowymi włosami z grzywką nijak się miała do przepysznego, roześmianego blondu Brigitte Bardot czy klasy i skromności Grace Kelly, za którymi szalałam i szaleję nadal. Irytowała mnie, gdy oglądałam ją w Basenie obok moich ukochanych Delona i Schneider. Te ledwo zakrywające pupę sukienki, ta nonszalancja i wiecznie ta sama fryzura… A potem przeczytałam biografię Serge’a i spojrzałam na nią inaczej.
Uwielbiam jej piękną, regularną twarz, której chciałoby się dotykać, jej niewymuszoną elegancję, którą da się nawet dziś skopiować z powodzeniem, jej naturalne podejście do nagości… I ten ledwo uchwytny urok spłoszonego zwierzęcia, które wpadło w sidła groźnego wilka.  Z papierosem w pysku.

Ich pierwsze spotkanie miało miejsce w trudnym dla obojga czasie. Był rok 1968. W oczach Serge’a nadal odbijało się wspomnienie o Brigitte Bardot, która po burzliwym i namiętnym związku rzuciła go dla byłego męża. Ściany w mieszkaniu francuskiego muzyka od sufitu do podłogi były pokryte plakatami i grafikami z podobizną Bardotki. On sam był zrozpaczony, zapomnienia szukał w alkoholu i pracy.
Jane miała maleńką córeczkę, przed sobą marzenia o karierze we Francji, a za sobą rozstanie z angielskim kompozytorem Johnem Barrym, który porzucił ją po kilku latach małżeństwa i zostawił bez środków do życia.

I wtedy spotkali się na planie filmu Slogan. Jane, jako młodziutkiej angielskiej aktorce, która dopiero co przeprawiła się przez kanał La Manche, aby zasmakować upojnego francuskiego życia, imponowało doświadczenie Serge’a, który już wtedy miał oszałamiający muzyczny dorobek. Rozpoznawalność i podszyta cynizmem erudycja muzyka tak bardzo ją peszyły, że co rusz popełniała przy nim gafy. Nie dość, że nie znała ani słowa po francusku, to jeszcze przekręcała jego nazwisko, a że on – gwiazda wielkiego formatu z jeszcze większymi kompleksami na swoim punkcie – był na to bardzo wyczulony. Ponadto jako wielki snob czuł się obrażony faktem, iż w roli jego partnerki obsadzono jakąś przybłędę w przykrótkiej kiecce zamiast którejś z uznanych francuskich aktorek. Jane początkowo próbowała przezwyciężyć nieśmiałość i zasłużyć na względy muzyka.

– Dlaczego nawet nie zapytasz, co u mnie słychać? – zapytała kiedyś.
– Bo mnie to nie obchodzi – odpowiedział Serge.

Film wisiał na włosku i nie wiadomo, jak by się wszystko skończyło, gdyby nie zaaranżowana kolacja, na którą zaproszono oboje aktorów i reżysera. Ten jednak dyskretnie się zmył, pozostawiając ich samym sobie.

Im noc stawała się głębsza i im więcej uliczek przemierzali w poszukiwaniu kolejnych zadymionych barów, tym romantyczniej wyglądał Paryż w świetle ulicznych lamp i tym bardziej topniała ich wzajemna niechęć.
Czy zadziałała tu magia miasta miłości, czy może wdzięk muzyka, który pokazywał Jane swoje ukochane miejsca (łącznie z barem dla transwestytów, w którym grywał na pianinie jego ojciec), czy może stało się to za sprawą wyrazu wielkich, nieśmiałych oczu Jane, w których tliły się już pierwsze iskierki uwielbienia dla Serge’a – nie wiadomo.

Może zadziałało wszystko jednocześnie.

I, gdy w końcu wylądowali w hotelu, choć było to bardzo nie w jego stylu, nawet jej nie tknął.

Nowa para, która pojawiła się w świetle jupiterów i zawojowała okładki zarówno francuskich, jak i angielskich czasopism, wywołała wielkie poruszenie. Wszyscy zastanawiali się, jak to możliwe, że Serge zdobył kolejną piękność. Na dodatek dwadzieścia lat od siebie młodszą.
Francja go znała i uwielbiała, ale Adonis z niego był przecież żaden.
Kochanków, a szczególnie Serge’a, bardzo cieszyło to zainteresowanie – muzyk codziennie kupował najnowsze gazety i szukał ich nazwisk w nagłówkach artykułów. Jeśli się tam pojawiły, był szczęśliwy – jeśli nie, zaczynał zabiegać o to, by się pojawiły. To, że o nim mówiono, nieważne jak, stanowiło jego motor napędowy, było dla niego równie nieodzowne, co butelka trunku i papierosy w zasięgu ręki.

W tym okresie, okresie upajania się miłością, Birkin i Gainsbourg zdawali się być wszędzie. Na fotografiach przytulają się i spacerują po ulicach Paryża, pozują w pokojach drogich hoteli na Lazurowym Wybrzeżu, bawią się do białego rana w najmodniejszych klubach. Na zdjęciach Jane wpatruje się w Serge’a z uwielbieniem, niemalże z boską czcią, a on błądzi wzrokiem gdzieś ponad horyzontem lub obejmuje swoją ukochaną opiekuńczym ramieniem, gdy ta wtula się ufnie w poły jego płaszcza.

Zdawali się być wszędzie, ale świat jeszcze się nie spodziewał, co dla niego przygotowali.

Kilka lat wcześniej Serge Gainsbourg napisał dla Brigitte Bardot, swojej wielkiej miłości, pełną seksu i namiętności piosenkę, którą później zaśpiewali w duecie. Później, bo najpierw nagranie na wiele lat trafiło do szuflady. Brigitte długo bała się tego, co ludzie mogą o niej pomyśleć, jeśli zaśpiewa o nieskończonej fizycznej miłości.

A młoda, zakochana Jane miała w nosie, co ludzie pomyślą, i nagrała z Sergem drugą wersję. Wydana w aurze skandalu, z etykietą Dozwolone od lat 21, z miejsca stała się hitem.

Jeśli jeszcze nie wiecie, o której piosence mowa, służę uprzejmie. Na pewno nie raz trafiliście na nią na pościelowych składankach ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Dziś śpiewanie o miłości i seksie nie robi na nikim wrażenia, ale wówczas emisji piosenki zakazano w kilku europejskich państwach – co oczywiście tylko jej pomogło. Stała się hymnem miłości nawet dla tych, którzy nie rozumieli jej tekstu. To była magia francuskiego języka i niespotykanej już dziś chemii między wykonawcami.

Falę zainteresowania ich miłością Serge wykorzystał, komponując dla Jane kolejne piosenki, ba!, pisząc całe albumy, czyniąc ze swojej muzy prawdziwą gwiazdę, za której wiotką figurą, dziewczęcym seksapilem i omdlewającym głosem szaleli wszyscy mężczyźni. Sam za to wielokrotnie umierał z zazdrości. Gdy Jane otrzymała angaż w moim ukochanym Basenie u boku jeszcze bardziej ukochanych Romy Schneider i Alaina Delona, Serge pojechał za nią do St. Tropez. Ciekawe, czy to właśnie obecność pierwszego kochanka Francji sprawiła, że nie odstępował jej na krok i każdego dnia osobiście odwoził ją na plan.

Zazdrość nieobca była również Jane. Do tego stopnia, że gdy wystąpiła w filmie razem z Brigitte Bardot, przyjrzała się dokładnie całemu jej ciału, by znaleźć choć drobną skazę, która pozwoliłaby jej poczuć się lepiej w starciu z dawną kochanką Serge’a. Niestety, według słów samej Jane, ciało Brygidy było po prostu perfekcyjne. Jak ona to przeżyła? 😉

Wydawałoby się, że wszystko w ich związku wystawione było na widok publiczny. Ciało Jane w przezroczystych sukienkach i jej drobne piersi, uwydatnione przez flesze fotografów, królowały na okładkach czasopism. Na ich stronach można było znaleźć erotyczne sesje z udziałem obojga, przeczytać dwuznaczny wywiad… Czy w takiej rzeczywistości było miejsce na romantyczną, zwykłą codzienność dwojga szczęśliwych ze sobą ludzi?

W 1971 roku Jane urodziła Charlotte. Nie obyło się oczywiście bez skandalu, bo będąc w czwartym miesiącu ciąży, Birkin pozowała topless na okładce albumu Histoire de Melody Nelson, zasłaniając zaokrąglony brzuch i niedopięte dżinsy pluszowym misiem. Mając już dwie córeczki, zaczęła pragnąć chociaż namiastki stabilizacji i namawiać Serge’a do rezygnacji z hotelowego życia. Wkrótce zamieszkali w domu przy rue de Verneuil, w którym muzyk kazał wyłożyć wszystkie ściany czarnym materiałem. Związane to było z historią z jego młodości, gdy dopiero zaczął spotykać się ze swoją pierwszą żoną Elisabeth. Dziewczyna na pierwszej randce zabrała go do domu swojego wujka, którego ściany wybite były czarnym pluszem. Wujkiem tym był Salvador Dali, a Serge często szczycił się, że uprawiał seks w jego sypialni.

Życie rodzinne Jane i Serge interpretowali po swojemu, z właściwą sobie otwartością. Wstawali o trzeciej po południu, Jane odbierała dziewczynki ze szkoły, spędzali trochę czasu razem, a wieczorem… oddawali je w ręce kolejnej niani, by móc bez przeszkód imprezować do rana. Podobno zawsze starali się wrócić do domu na czas, by ucałować swoje córeczki przed ich wyjściem do szkoły.

Mimo kontrowersyjnego, prawdziwie gwiazdorskiego stylu życia, Jane starała się być oddaną matką. Z niepokojem więc zaczęła zauważać pierwsze rysy na ich związku. Dom traktowany był jak muzeum – nie można było niczego dotykać, ona i dzieci bałaganić mogły tylko w swoich pokojach, Serge chciał wszystko kontrolować i o wszystkim decydować. Do furii doprowadzały go nawet kosmetyki pozostawione na cembrowinie wanny, bo zaburzały jego idealne wyobrażenie o łazience!

Jednocześnie pił coraz więcej, a gdy pił – stawał się trudny. Z tych samych ust, którymi śpiewał do Jane słowa miłości, coraz częściej wychodziły obelgi. Jane nie potrafiła tego zrozumieć – przecież jego kariera rozkwitała w tym momencie bardziej niż kiedykolwiek. Mimo sukcesów muzyk coraz bardziej obsuwał się w otchłań – potrafił upokorzyć ją na imprezie, w towarzystwie znajomych, wywalając na ziemię zawartość jej koszyka, i wyzywając od najgorszych.
Ona nie pozostawała mu dłużna – przy jednej z takich akcji rzuciła się do Sekwany, oczywiście po pijaku, aby zwrócił na nią uwagę. Utonięcie z miłości byłoby jednak zbyt banalnym zakończeniem tej historii.

W końcu Jane naprawdę przestraszyła się życia widzianego przez mgłę z alkoholu i nieprzespanych nocy. Ale Serge był w tej kwestii nieuleczalny.
Pewnego dnia, po trzynastu wspólnie spędzonych latach – odeszła. Zostawiła go, gdy był u szczytu kariery i zupełnie się tego nie spodziewał.
Przecież miała wszystko.
Przecież przychyliłby nieba, by była szczęśliwa.

***

Dziesięć lat po odejściu Jane Serge umarł na atak serca w swoim łóżku, zaledwie miesiąc przed 63 urodzinami.

***

W 2007 roku, po 16 latach od śmierci Serge’a, w jego domu przy rue de Verneuil wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak w dniu, w którym odszedł. Jego ukochane bibeloty stały w tych samych miejscach, na talerzu gramofonu leżała ta sama winylowa płyta. Prawdopodobnie jest tak do dziś.

Tylko czerń obitych materiałem ścian już trochę wyblakła.

***

Każdą historię można opowiedzieć w inny sposób. Mogłam poświęcić więcej słów twórczości Serge’a czy jego intensywnej relacji z córką Charlotte, która uważana była za najbardziej kontrowersyjną część ich życia. Mogłam opisać, jak bardzo Serge stoczył się pod koniec życia, jakim egoistą, według wielu, był.

Chciałam jednak opisać Jane i Serge’a po swojemu.
Tak, jak ich widzę.
Spacerujących pod wieżą Eiffla, objętych ramionami.

Śpiewających Je t’aime… Mon non plus.
Zakochanych.

 

Prześliczne ilustracje, które w poniższej notce przeplatają się ze zdjęciami Jane i Serge’a, wykonała Marta Głowacka z mART . Dajcie jej trochę miłości, by częściej chciała patrzeć w ten sposób na opowiadane przeze mnie historie.