Kilka dni temu w internecie zrobiło się głośno o materiałach promujących Kapitan Marvel – nowy film z uniwersum Marvela. Jak myślicie, co wywołało oburzenie? Superbohaterka ma zbyt duży dekolt w swoim kostiumie? A może Kapitan Marvel promowana jest hasłem “Co wspólnego z tym filmem ma Iron Man?” Nie. Nic z tych rzeczy. Po prostu Brie Larson, aktorka grająca tytułową rolę, według niektórych, za mało się uśmiecha. No bo przecież dziewczyna powinna się uśmiechać, nie? Jakieś internetowe trolle podoklejały jej uśmiechy na screenach z trailerów i z zadowoleniem potrząsnęły swoimi kucami, bo tak to powinno wyglądać.
W odpowiedzi Larson wrzuciła na swoje Instastories screeny z Twittera – użytkowniczka @heymermaid przerobiła plakaty do marvelowskich filmów w aplikacji FaceApp, dodając każdemu z superbohaterów hollywoodzki uśmiech od ucha do ucha. Sami oceńcie, jak to wygląda:
I agree, Captain Marvel needs to smile more, so she fits in with the rest of the universe pic.twitter.com/CAJ7MzUOxK
— Jane Ritt ⚡️ (@heymermaid) September 19, 2018
I wiecie co? Ja Brie Larson doskonale rozumiem.
Ludzie są niezadowoleni, bo piękna superbohaterka się za rzadko uśmiecha. Bo superbohaterki muszą być uśmiechnięte, jest taki obyczaj (mają jeszcze mieć superbiusty pod superobcisłymi wdziankami, ale to już inna kwestia), to te superuśmiechy czynią je superbohaterkami. Walczą ze złem uśmiechem, nie?
Nie.
Ludzie każą jej się częściej uśmiechać, bo to lepiej wygląda, bo kobiecie najpiękniej jest z uśmiechem.
Mi też każą.
Jest taka scena w Kto wrobił Królika Rogera, w której Jessica Rabbit, notabene przepiękna kreskówkowa seksbomba, mówi
I’m not bad. I’m just drawn that way.
I ja też po prostu tak zostałam narysowana. Mam jasne oczy, zadarty nos i usta wygięte w podkówkę. To nie jest grymas niezadowolenia, pogardy czy w ogóle jakikolwiek grymas. To po prostu moja twarz. Mam tak od maleńkości. A byłam bardzo szczęśliwym dzieckiem.
Potrafię stać na szczycie wzgórza, z widokiem na morze, w piękny słoneczny weekend, patrzeć na chłopca, którego kocham najbardziej na świecie, wewnątrz być wulkanem szczęścia i dalej mieć minę zmęczonej życiem striptizerki.
To nie znaczy, że nie uśmiecham się nigdy. Uśmiecham się, budząc się rano i widząc jego rozczochraną głowę pogrążoną w spokojnym śnie. Tańcząc z przyjacielem na środku ulicy. Biorąc na ręce dziecko przyjaciółki. Uśmiecham się chytrze, widząc promocję na ulubiony kosmetyk albo jakąś fajną książkę. Kiedy widzę, jak Konrad się cieszy z niespodziewanego prezentu (ostatnio z czapeczki z logo Kodaka). Bawiąc się z kotem rodziców. Słysząc motyw ze Szczęk.
To znaczy myślę, że się uśmiecham. Świadkowie mówią, że się uśmiecham. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, dopóki ludzie w internecie nie zaczęli mi mówić, że za mało się uśmiecham.
K, czy Ty kiedykolwiek się uśmiechasz?
Co to za ponura mina? Uśmiechnij się!
A gdzie zdjęcia z uśmiechem?
Dlaczego nigdy się nie uśmiechasz?
Kobiecie najpiękniej jest z uśmiechem
Uśmiech to najlepszy makijaż
I kiedy raz do roku Konradowi uda się złapać w kadrze, jak się uśmiecham:
Pięknie!
Na co dzień wyglądasz ładnie… Ale z uśmiechem to prawdziwy sztos!
K się uśmiecha! Nie wierzę!
Jesteś piękna z uśmiechem!
A bez jaka?
Widzieliście albo zostawiliście kiedyś taki komentarz u faceta? Hej, ziomuś, fajna fota, ale weź się częściej uśmiechaj? Ja nie widziałam. To dlaczego ja mam się uśmiechać? Bo jestem dziewczynką i mam być miła? Sprawiać przyjemne wrażenie? Bo wtedy lepiej wychodzę na zdjęciu?
Nie chcę. Nie chcę myśleć o tym, że powinnam się uśmiechnąć, bo to zajmuje mi moc obliczeniową, którą normalnie wykorzystywałabym na myślenie o tym, co powinnam zaraz zjeść, a to dużo przyjemniejsze i ważniejsze myślenie. Nie chcę myśleć o tym, że powinnam się uśmiechać, bo przez myślenie marszczę czoło i gorzej wyglądam. Nie chcę myśleć o tym, że muszę się uśmiechnąć, bo taki wymuszony uśmiech to wcale nie uśmiech, a wypominanie mi jego braku uśmiechu jest mi równie zbędne, jak wypominanie mi, że utyłam albo schudłam.
Nie potrzebuję wiedzieć, że nie uśmiecham się na tym zdjęciu. Widziałam je. Wiem, że się nie uśmiecham. Tak samo, jak nie potrzebuję nikogo, żeby wiedzieć, że utyłam. Mam od tego wagę i parę świetnych czarnych jeansów, które powiedzą mi o tym szybciej niż ktokolwiek inny.
Czym innym jest komplement, czym innym krytyka, a wywieranie presji czy hejt to jeszcze inna bajka. I ja wiem, że granica jest cienka, czasem płynna, ale jednak jest i dorosły człowiek powinien umieć ją dostrzec i wiedzieć, że nie wypada jej przekraczać.
A czasami bywa też tak, że nie chcę myśleć o tym, że muszę się uśmiechnąć, bo po prostu bardzo nie chcę się uśmiechać. Jak w sierpniu, kiedy życie dostarczyło mi poważny powód, aby mieć nos na kwintę i się zamartwiać. Za każdym razem, kiedy czytałam albo słyszałam, że powinnam się uśmiechnąć, chciało mi się płakać. Dlatego przestałam się pokazywać ludziom.
I wiem, że dziewczyn jak ja jest więcej, więc następnym razem pomyśl. Może dziewczynie, której brak uśmiechu chcesz skomentować, odszedł ktoś bliski. Może chłopak, którego wagę chcesz skomentować, jest chory. Może…
…może czasem warto się zastanowić, zanim napiszesz komuś, nawet bez hejtu, że z uśmiechem wygląda lepiej.
Bo może komuś w tym momencie uśmiech jest najmniej potrzebny do szczęścia.
PS. Lubię to zdjęcie. Byłam bardzo szczęśliwa, kiedy powstawała. W komentarzach bingo.
Jeśli chcecie podyskutować o wpisie i o uśmiechaniu się, chodźcie na fanpejdż.