Siedzę od godziny i zastanawiam się, jak tu zacząć ten wpis, żeby nie pisać od razu, tak trywialnie i prostacko, o sukienkach 😉 Może od tej pokrzepiającej (a może raczej niepokojącej?) informacji, że dziennikarze znów mogli wejść na czerwony dywan i rozmawiać z gwiazdami twarzą w twarz, a po pandemii zostały tylko stoliki dla nominowanych ludzi kina i seksistowskie żarty o covidowych wymazach wykonanych za kulisami językiem jednej z prowadzących? A może o tym, że drugi rok z rzędu Oscara za reżyserię zgarnęła reżyserka, tym razem Jane Campion za “Psie Pazury”, a galę to w ogóle otworzyły Venus i Serena Williams, obie wyglądając jak amazonki?

Od może jednak od najgorętszego tematu, czyli od policzka, jaki wymierzył Will Smith komikowi Chrisowi Rockowi za niesmaczne zażartowanie z choroby jego żony? Na tej gali wydarzyło się tyle wspaniałych rzeczy – jak przemówienie głuchego aktora Troya Kotsura, nagrodzonego za drugoplanową rolę w filmie CODA, czy Lady Gaga asystująca schorowanej Lizie Minelli, wręczającej nagrodę za najlepszy film? Aż przykro myśleć, że te wszystkie wspaniałe rzeczy zostały przyćmione przez przemoc.

Siedzę od godziny, jeszcze zaspana, bo przed chwilą drzemałam, próbując nadrobić zarwaną noc, i nadal nie wiem, od czego zacząć. Oscary to moje ukochane wydarzenie, od pięciu lat relacjonuję je na bieżąco na Instagramie, a następnego dnia robię przegląd oscarowych kreacji i fryzur, byśmy mogli przez chwilę poczuć, że mamy cały ten blichtr na wyciągnięcie ręki. Blichtr, który od dawna poddawany jest ostrej krytyce – w tym roku znów były cięcia budżetowe, nie było zapierających dech w piersiach występów, na które zawsze czekałam, część nagród wręczono poza oficjalną galą, pospiesznie wmontowując skróty z wręczania w bieżącą relację, co wywołało oburzenie i protesty ze strony filmowców – a mimo to nadal śledzimy to wydarzenie, komentujemy, kto dostał nagrodę, a nie zasłużył, kto wywołał skandal, tłukąc na scenie dawnego kumpla, kto się potknął o tren i wyrąbał na schodach na oczach milionów osób, i, oczywiście, kto się najpiękniej ubrał i przyćmił wszystkich tak, że aż oślepiający blask bił z telewizora.

A blasku w tym roku nie brakowało, oj, nie, a do tego powrót do mody lat 2000 zrobił z czerwonego dywanu niezłą mieszankę wybuchowa. Ale zanim przejdziemy do kreacji…

…chwila dla państwa z rigczem

To uczucie dumy, które mi towarzyszyło za każdym razem, gdy zobaczyłam u kogoś z moich ulubieńców maleńkie błękitno-żółte barwy albo błękitną wstążkę oznaczającą solidarność z Ukrainą, potwierdzało, że dobrze lokuję swoje uczucia, jeśli chodzi o gwiazdy. Dajmy im zatem dziś pierwszeństwo, bo byli jednymi z nielicznych.

Jason Momoa z niebiesko-żółtą poszetką

Benedict Cumberbatch z niebiesko-żółtą przypinką

Jamie Lee Curtis z błękitną wstążką zamocowaną na pierścionku

Od Jamie, w połyskującej granatowej sukni do ziemi łatwo przejdziemy teraz do trendu, którego nie sposób było przeoczyć – aż bił po oczach 😉

Cekiny? Poproszę trzy kilogramy!

To oczywiście umowna nazwa, bo pod tym podtytułem umieszczę wszystkie te lśniące w migawkach fleszy niemożliwie do przeoczenia suknie, które dobitnie przypominały, że halo! halo! to jest wielka gala, a nie jakaś tam zwyczajna impreza. Według mnie zdecydowanie na czele pochodu błyskotek szła dumnie Jessica Chastain, zdobywczyni Oscara za główną rolę żeńską w filmie Oczy Tammy Faye. Suknia ombre, w kolorach przywodzących na myśl wschód słońca nad oceanem (a przynajmniej tak go sobie wyobrażam, raz tylko widziałam ocean i to było około 12 w południe), idealnie podkreślająca posągowe kształty aktorki, uwieńczona puszystym trenem, którego nie powstydziłaby się najdroższa w sklepie Barbie księżniczka – a mimo to, chyba przez swój krój, zupełnie niekrzykliwa i nieprzyćmiewająca urody Jessiki, wręcz podkreślająca kremowość jej skóry i złocistorudy odcień włosów (wiem, chyba się zbyt rozmarzyłam ;).

Timothee Chalamet, w stylizacji inspirowanej najnowszymi trendami w damskiej modzie wybiegowej, wzbudził wielkiem poruszenie i zachwyt. Nie od dziś chłopak bawi się modą, potrafiąc swoim niewinnym wyrazem twarzy obronić najbardziej szaloną modową decyzję, ale przyznajcie – w tej cekinowej czarnej marynarce z mankietami wykończonymi koronką, założonej na gołe ciało, wygląda jak modernistyczna wersja wampira. Takiego, który porozmawia z tobą o trudach życia na Arakis, spali fajeczkę opium wyciągnięty na pluszowej kanapie i z przeciągłym westchnieniem i lekką nutką nonszalancji oznajmi ci, że zaraz będzie musiał osuszyć cię z krwi.

Dzięki kreacji Zendayi, która łączy w sobie dwa tegoroczne trendy, zaraz będziemy mogli gładko przejść do kolejnego z nich, ale dajmy tym cekinom jeszcze kilka zdań. Gdyby ktoś mnie znienacka zaatakował informacją, że filmowa Chani z Diuny pojawiła się na czerwonym dywanie w połyskującej srebrnej spódnicy do kostek, i to z trenem, jak żywe stanęłyby mi przed oczami wesela z początku lat 2000, kiedy co druga dziewczyna ubrana była w coś podobnego, z kubraczkiem na guziki włącznie. Ale Zendaya nie tylko broni się w takich odważnych kreacjach ze względu na swoją oryginalną urodę i dziewczęcą figurę, ale w tym przypadku połączyła tę dwutysięczną spódnicę z krótką białą atłasową koszulą, a całość była zainspirowaną… Sharon Stone.
Kreacje Zendayi i Timothiego, filmowych partnerów z nagrodzonej sześcioma statuetkami Diuny, zdają się ze sobą w jakiś sposób rezonować, czy tylko mi się tak wydaje?

Prosto z rozpoczęcia roku na czerwony dywan, czyli biała koszula z niuansami

Szeroko komentowany jest dziś oscarowy strój nominowanej za rolę Diany w filmie Spencer Kristen Stewart, który, ku mojemu zdziwieniu, wzbudza przede wszystkim ochy i achy. Że taki niegrzeczny, że taki rockowy, że takie przełamanie kanonów i drwienie sobie z dresscode’u na rzecz wprowadzenia powiewu świeżości pomiędzy pachnące naftaliną ciężkie suknie. Te krótkie spodenki wywołały u mnie nieprzyjemny flashback, bo przypomniałam sobie, że kiedyś nosiłam takie na co dzień, z kryjącymi rajstopami, gdy było zimno. Za to całą górę – białą koszulę nonszalancko rozpiętą pod klapami czarnej marynarki i ciężki wisior – biorę z pocałowaniem w rękę, ale nie na Oscary.

Uma Thurman również zdecydowała się na białą koszulę, tylko z mięsistego i połyskującego materiału, którą zestawiła z czarną spódnicą do ziemi. I tu znów opadają mnie wspomnienia z lat 2000 i latają mi przed oczami te atłasowe ciężkie garsonki, które zakładały matki panien młodych, i wiem, że to moja trauma i proszę tu mi jej nie ekstrapolować na innych ludzi, ale błagam – moje siostry na przełomie wieków też nienawidziły mody z lat 80., którą ja teraz ubóstwiam. Ale – oddając Umie to, co jej należne – wygląda w tym całkiem spoko. Jak ta bogata ciotka, co przyjechała z Niemiec specjalnie na wesele, ale już jutro musi wracać do Hamburga.

Bezy? Poproszę, ale nie za dużą, bo mnie zemdli

Dużo było tych bez na tegorocznych Oscarach. Najbardziej podobała mi się wersja Billie Eilish, zdobywczyni Oscara za piosenkę No time to die, która swoją zblazowaną miną odjęła spowijającym ją czarnym falbanom całą słodycz.

Jada Pinkett-Smith, czy tego chciała czy nie, zamiast z zieloną opiętą marszczoną suknią z pękatym trenem będzie kojarzona po dzisiejszym dniu z tym, jak to Will Smith pierdolnął w jej obronie Chrisowi Rockowi i zażartą dyskusją, kto miał rację i dlaczego Denzel Washington.

W czerwień spowiła się Kirsten Dunst, która miała nadzieję na statuetkę za drugi plan w Psich pazurach, i nie jest to sukienka, która pojawi się w jakichkolwiek rankingach na najlepsze oscarowe kreacje, ale wyglądała całkiem wdzięcznie. Czerwieni w ogóle było bardzo dużo, ale chyba mi się te kreacje zlewały z czerwonym dywanem, bo nie zapamiętałam ani jednej. Za to w serduszku mam wszystkie te w kolorze…

…pudrowym? Shut up and take my money!

Co prawda niespecjalnie mnie zachwyca suknia Zoe Kravitz, bo mam awersję do wszelakiego rodzaju kokard, ale w połączeniu z jej nietuzinkową, dość ostrą urodą taka prostota bardzo się broni.

Buduarową kreacja Lily James, mam wrażenie, że wzorowana, na bieliźnianych sesjach Pameli Anderson, którą Lily gra w serialu Pam & Tommy, na blondynce z lokami mogłaby wyglądać tandetnie, za to na ciemnowłosej Lily wygląda świetnie.

A prosta, kremowa suknia Jessie Buckley, mojego tegorocznego odkrycia, cudownej w roli młodej Ledy w Córce, kojarzy mi się z porankiem po imprezie, gdy budzisz się i widzisz zadziwiającą dziewczynę w lekko pogniecionej sukni, siedzącą na parapecie i palącą papierosa. Taki ma vibe.

Po oscarowych kreacjach widać jak na dłoni, że wracają lata 2000, co nie jest mi do końca w smak, ale będę musiała jakoś to przeboleć – na szczęście równie dużo było klasyki lub klasyki z elementami zaczerpniętymi z przełomu wieków, więc nie będzie to takie trudne. A wy? Który z trendów przyjmujecie z radością, a o którym nawet nie chcecie słyszeć? Ja z radością zaadaptuję na swoje potrzeby bieliźniane wykończenia, jak w sukni Lily James, za to dawanie po mordzie na scenie i toksyczna męskość jak dla mnie mogą na zawsze odejść do lamusa.

Dajcie znać w komentarzu na FB, jeszcze mam trochę siły, by z wami pogadać, zanim Oscary 2022 przejdą do historii.