Nie mam bladego pojęcia, jak w tym roku udało mi się nie zasnąć, oglądając galę, bo w stanie byłam zupełnie nieuroczystym. Po tygodniu wypełnionym od rana do wieczora przeprowadzką, segregowaniem rzeczy, pakowaniem ich i wyładowywaniem, czułam się mniej gwiazdorsko niż chyba kiedykolwiek przed tym wydarzeniem. Ale wystarczyło, że w niedzielę po południu rzuciłam okiem na czerwoną suknię, którą wybraliście dla mnie na Instragramie, gdy tak sobie pięknie wyprasowana wisiała na wieszaku w przedpokoju i machała do mnie fikuśnym ramiączkiem, i jakoś tak od razu serce zaczęło mi pompować krew w zakamarki odpowiedzialne za ekscytację.
Potem zobaczyłam na czerwonym dywanie pierwsze gwiazdy, gdy sama byłam jeszcze w kompletnym proszku, z ręcznikiem na włosach i z pomalowanym jednym okiem, i wszystko w tej mojej wewnętrznej układance wróciło na swoje miejsce, znów na tę jedną noc obudziła się we mnie karmiąca się blichtrem i napędzana brakiem zaufania do wyborów Akademii oscarowa bestia.

Przed wami, jak co roku, moje zupełnie subiektywne spojrzenie na to, co tam zobaczyłam, przefiltrowane przez pięć dni, które minęły od gali. No to jak myślicie, było inspirująco?

She/he wore blue velvet…

Od lewej: Édgar Ramírez, Isabella Rosselini i Scarlett Johannson

Zacznijmy od welwetu/weluru/aksamitu (jak zwał, tak zwał, bez dotykania nie da się ich odróżnić), który podobno będzie bił rekordy popularności w nadchodzącym sezonie jesienno-zimowym. Czy ma z tym coś wspólnego śmierć człowieka, który welwet rozsławił i to welwet w kolorze niebieskim? Isabella Rossellini, nominowana do Oscara za drugoplanową rolę siostry Agnes w Konklawe, oddała hołd Davidowi Lynchowi, wkładając na galę welwetową plisowaną suknię w ciemnoniebieskim kolorze, kropka w kropkę jak jej kreacja z filmu Blue Velvet, nakręconego prawie 40 lat temu. Gdy na czerwonym dywanie u jej boku pojawiła się druga muza Lyncha, Laura Dern, przyznam, że po raz kolejny poczułam, że kino łączy ludzi nie tylko po mojej stronie ekranu.

ÉdgarScarlett musieli tym razem oddać palmę pierwszeństwa, ale oboje, według mnie, wyglądali bardzo szykownie. Marzę o takich nonszalancko zsuwających się wieczorowych rękawiczkach, jakie ma Scarlett – o sukni trochę mniej, ale całość byłaby hitem na nauczycielskim sylwestrze 1995/96 (wiem, bo pamiętam! Byłam brzdącem z pierwszej klasy, a nauczycielka pożyczyła tę suknię dziewczynom z ósmej do jakiegoś przedstawienia. Przypaliły ją żelazkiem. Do dziś pamiętam, jak przełykała łzy, przyciskając do piersi zniszczoną welurową suknię).

Mokry sen Roberta Eggersa, czyli narzeczone wampira z Karpat

Od lewej: Lily-Rose Depp, Miley Cyrus i Alba Rochrwacher

Robert Eggers, reżyser m.in. The Lighthouse, Czarownicy: ludowej bajki z Nowej Anglii i najnowszego Nosferatu, powiedział niedawno w jakimś wywiadzie, że żadna z jego postaci nigdy nie będzie miała iPhone’a w ręku. Przekładając to na język ludzki – nigdy nie nakręci filmu, który się będzie dział współcześnie, bo po prostu lubi kręcić period dramas. I chwała mu za to, bo nawet jeśli film wyjdzie mu raz lepiej (wymienione powyżej), a raz gorzej (patrzcie nominowane w tym roku w dwóch kategoriach Nosferatu), to i tak zawsze możemy liczyć na przepiękne kadry, scenografie i muzykę. No i oczywiście historyczne kostiumy. W swojej sukni rodem ze standu Obssesive’a w galerii handlowej w 2003 roku Lily-Rose Depp może akurat nie wpasowuje się w historyczne dramaty (chociaż pewnie hrabia Orlok byłby zachwycony), ale za to rozjaśnione brwi Miley Cyrus jak u Dziewczyny z perłą, Mona Lisy czy szesnastowiecznej Królowej Elżbiety pasują do wizji Eggersa jak ulał. Dorzućmy do tego karbowane falbany, kołnierz i mankiety w kreacji Alby Rohrwacher (jeśli nie wiecie, skąd ją kojarzycie, spieszę donieść, że grała starszą wersję Lenu w Genialnej przyjaciółce, ale nie przejmujcie się, musiałam ją wyszukać grafiką Google), i możemy obsadzać role w najnowszym wiktoriańskim horrorze studia A24.

Lustereczko, powiedz przecie, która syrenka w zbroi ma najwięcej Oscarów na świecie? (na pewno nie Demi)

Od lewej: Emma Stone, Selena Gomez, Demi Moore i Halle Berry

Te suknie od razu rzuciły mi się w oczy. Wykrzykiwałam co chwila: Kolejna w siatce, w zbroi, w kolczudze! W cekinach! A Halle Berry to nawet w mozaice z potłuczonego szkła! (wyszukajcie sobie kreację Yvonne Orji, ciekawe, czy minęły się z Halle na czerwonym dywanie, czy specjaliści od PR poprowadzili je innymi ścieżkami, żeby uniknąć porównań zdobywczyni Oscara (za Czekając na wyrok) i zdecydowanie bardziej zasłużonej Złotej Maliny (za Kobieta Kot) do komiczki). A jeśli już jesteśmy przy nagrodach, to ciekawe przyglądać się, z jakim luzem Emma Stone bawi się na takich wydarzeniach, nie musząc się już starać, bo ma na koncie dwa Oscary za La La Land i ubiegłoroczny za Biedne istoty, czyli o jeden więcej niż Halle i o dwa więcej niż Demi Moore, która raczej była pewna, że zaśnie tej nocy ze statuetką na poduszce obok, bo miała na sobie suknię godną zdobywczyni Oscara. Bardzo mi przykro, pani Demi, ja bym pani dała Oscara, choćby za całokształt.
Selena Gomez kontynuuje zwycięski bieg przez różne gale, za każdym razem zbierając tonę pochwał za klasyczne kreacje podkreślające posągową figurę (jedni powiedzą, że udało jej się wyciszyć problemy ze zdrowiem, inni, że jest na najmodniejszym w tym sezonie leku na o) i tę samą lśniącą fryzurę, która wygląda, jak przyklejona do policzków na klej. Też tak chcę.

Jak się w tym siedzi, czyli suknie w wersji abażur

Od lewej: u góry Stacy Martin, u dołu Cynthia Erivo, Laura Blount, u góry Ariana Grande, u dołu Bretman Rock

Gdy Ariana Grande weszła w swoim abażurze na czerwony dywan, przypomniała mi się lalka Barbie, którą miałam w dzieciństwie – w plastikowej sukience, która była na zawsze połączona z ciałem i nie można było jej zdjąć. Jeśli ktoś nie przeżył podobnej traumy, może docenić pomysłowość tej kreacji i jej zalety – gdyby grały z Karlą Sofią Gascon w jednym filmie, mogłaby przemycić pod spódnicą dwa razy większą od siebie skompromitowaną koleżankę i ukryć ją przed ciekawskimi oczami kamer (Conan O’Brien ze sceny zwrócił się do Gascon z prośbą, że gdyby miała zacząć tweetować o nim, to jak coś nazywa się Johnny Kimmel). Bardzo ładny żyrandol, pasowałby mi do nowego mieszkania.
Prawdziwa koleżanka Ariany z Wicked, Cynthia Erivo, pojawiła się w welurowej ciemnozielonej sukni, której nie powstydziłaby się żadna wicked witch, ale na sali musiała pewnie zająć ze dwa miejsca, by zmieścić jednocześnie wszystko: kołnierz, ramiona, spódnicę i paznokcie. Stacy Martin w swoim abażurze chyba miała mniejszy problem z zajęciem miejsca niż Ariana Grande, natomiast influencer Bretman Rock w swojej kreacji zamiast na widowni mógłby zająć miejsce obok tej wielkiej statuetki Oscara, w końcu obaj zostali zrobieni z drogich kruszców. A komu jeszcze na myśl przyszedł ojciec Willa Turnera z Piratów z Karaibów, gdy zobaczył Laurę Blount, odpowiedzialną za makijaż i fryzury w Wicked? Zastanawiałam się, ile czasu musi minąć, by narośl z zielonej sukni zaczęła zarastać jej twarz i kiedy dostanie angaż do Piratów z Karaibów 6. Ale! Gdy się dowiedziałam (przed chwilą), że jest charakteryzatorką, mój odbiór tej sukni się zmienił i zaczęłam doceniać jej nietuzinkowość, chociaż nadal ukradkiem zerkam, czy spomiędzy zielonych fałd sukni nie wystaje jakaś macka.

Krople krwi w morzu czerni

Od lewej: u góry Marissa Brode, Emily Kassie, Colman Domingo i Gal Gadot, u dołu Margaret Qualley

Gdy kamera co jakiś czas wznosiła się nad widownią, można było zauważyć, że większość siedzących na niej osób jest ubrana w ciemne kolory. Pośród nich, co jakiś czas, rozkwitały czerwienią pojedyncze postacie. Najbliżej sceny siedział Colman Domingo, nominowany do Oscara za pierwszoplanową rolę w Sing sing i przyznam, że przyjemnie wyławia się go wzrokiem z późniejszych zdjęć. Zobaczcie sobie w ogóle tutaj, jak świetnie się ubierał w tym sezonie nagród. Bez niego gale byłyby dużo nudniejsze! Na czerwone klasyczne księżniczki postawiły w tym roku zarówno Gal Gadot, producentka Emily Kassie (zobaczcie ten piękny dekolt w kształcie serca i różę z materiału!), jak i jedna z bohaterek Wicked, Marissa Bode. Show wszystkim skradła jednakże Margaret Qualley, która choć pojawiła się na czerwonym dywanie w skromnej czerni, na potrzeby pokazu tanecznego w bondowskim klimacie przebrała się w czerwoną suknię i odtańczyła takie tango (chyba), że wszyscy zaczęli poprawiać z gorąca kołnierzyki. I już wiem, dlaczego na koku miała założoną siateczkę – coby się jej koafiura w tańcu nie posypała. I czy wy widzicie, jak fotograf musiał się cieszyć, że udało mu się zrobić zdjęcie w tak idealnym momencie?

Klasyka zawsze się obroni

Od lewej: Elle Fanning, Margaret Qualley, Doja Cat i Ana de Armas

Muszę, po prostu muszę nauczyć się czesać takie koki, jakie na głowach mają Elle FanningMargaret Qualley. Jak widać sprawdzają się wyśmienicie i przy sukni stylizowanej na lata sześćdziesiąte, trochę ślubnej, co prawda, i jakby naprędce uszytej z firanki, ale, nazwijcie mnie starą panną, jestem całym sercem za tym, by w końcu otworzyć modę ślubną i nie rezerwować takich kreacji tylko dla tych, co postanowiły złożyć przysięgę, i tylko w tym jednym dniu. Nie od dziś wiadomo, że ja kupuję wszystko, co Elle na siebie włoży, i tak jest i tym razem. Suknia Margaret jest dużo skromniejsza i chyba, tak mi się wydaje, ponownie jest to welur, ale coś mi nie gra przy dekolcie i rękawach – może po prostu miały być tak zabudowane, by późniejsze przebranie się w czerwoną kreację było spektakularne. Doja Cat zachwyciła mnie swoją interpretacją Jessiki Rabbit, przy czym leopardzie cętki w takim wydaniu w ogóle nie są wulgarne ani tandetne! I jeśli wzrok mnie nie myli, materiał jest taki jakby… włochaty? A kto wie, na co stać Doję, jeśli chodzi o sceniczne ubrania, doceni jej spuszczenie z tonu. Ana de Armas po występie w Blondynce już chyba na stałe została w złotej erze Hollywood, i to nie tylko ubiorem (wyglądała w tej sukni naprawdę fenomenalnie, a piszę to ja, która nie cierpi takich świecidełek), ale również wyrazem twarzy i mimiką…

Nagi trend jest cool, ale będzie to puszczane w TV

Od lewej: u góry Charlotte Lawrence, u dołu Leenda Dong, u góry Connie Nielsen, u dołu Rachel Zegler, Julianne Hough

Na pooscarowej imprezie Vanity Fair gwiazdy poodkrywały bardzo dużo, ale na głównej gali starano się nie dostać oznaczenia 16+. Miejsce koronek i materiałów tak przejrzystych, że nie pozostawiających miejsca na wyobraźnię, zajęły cieliste, różowe i białe tiule, przez które można było coś tam dojrzeć, ale w granicach przyzwoitości. I tak prym tutaj wiodła tancerka Julianne Hough, która wyglądała olśniewająco w beżowej przejrzystej kreacji spasowanej z puszystym bobem i czerwoną szminką, ale po piętach deptała jej Rachel Zegler, tegoroczna Królewna Śnieżka, w sukni jakby utkanej z porannej mgły. Całe mnóstwo falban naraz zdobiło influencerkę Leendę Dong, upodabniając ją trochę w moich oczach do Człowieka-Zagadki zamkniętego w Arkham (wyobrażałam sobie, że macha rękoma jak Jim Carrey). Suknię Charlotte Lawrence chciałam mieć zeszłego lata, więc wpisałam w wyszukiwarkę różowa sukienka w truskawki i niestety wyskoczyło mi same chińskie barachło, więc pozostaje mi popatrzeć i popodziwiać. Zakładam, że dekolt u Connie Nielsen nawiązuje do czasów starożytnego Rzymu i Gladiatora II, ale błagam, nie każcie mi tego więcej oglądać, ten dekolt w zupełności wystarczy!

Promocja na różowy jedwab

Od lewej: Monika Barbaro i Mikey Madison

Dwie wschodzące gwiazdy – zarówno Monika Barbaro, nominowana za drugi plan w Kompletnie nieznanym, jak i Mikey Madison, zdobywczyni Oscara za pierwszy plan w Anorze – spowite są w gruby różowy jedwab, co każe mi zastanawiać się, czy w hurtowniach była na niego jakaś promocja, bo każda z tych sukienek to przecież całe metry materiału! Barbaro postawiła na klasyczną księżniczkę, do której aż mnie świerzbią łapki, natomiast Madison wygląda w moim mniemaniu, jakby miała zacząć zaraz dreptać jak gejsza na koturnach, kłaniać się i tłuc się z inną gejszą o zniszczone kimono. Wiem, że to jest Dior, i że to jedwab, i w ogóle, ale wygooglujcie sobie jej stylówkę na imprezie Vanity Fair – wygląda sto razy lepiej!

Płynna tablica Mendelejewa

Od lewej: Raffey Cassidy, Whoopi Goldberg, Felicity Jones

Obok faktur tych kreacji nie da się przejść obojętnie. Whoopi Goldberg wygląda, jakby spływał po niej wodospad lśniącej rtęci, aż korci, by wyciągnąć rękę i sprawdzić, czy jest to prawdziwy materiał, czy zaraz palce przez niego przenikną i znajdą się w matriksie. Stylista Felicity Jones widział chyba ten sam raport o trendach, co stylista Whoopi, ale wybrał suknię w jaśniejszym metalicznym kolorze, podobnie odbijającą światło, sprawiającą wrażenie srebrnego fluidu. Przy nich dwóch kreacja Raffey Cassidy jest bardziej matowa, ale nadal wygląda jak utkana z pierwiastka – tak sobie wyobrażam suknię z platyny. Nie ukrywam, podoba mi się ten trend – w końcu można świecić bez świecidełek!

Wyglądać dobrze razem to trzeba umieć

Od lewej: Miles Teller i Keleigh Sperry-Teller, Andrew Garfield i Goldie Hawn, Emilie Livingston i Jeff Goldblum

Zachwyciłam się zdjęciem Milesa Tellera i jego żony. Wyglądają niewymuszenie ładnie, na luzie, ale wyjściowo. Kocham takie gołębie odcienie błękitu, ale nigdy nie pomyślałam, by je zestawić z czerwoną szminką, a przecież wygląda to naprawdę fajnie! Mój spirit animal i wielki crush od dzieciństwa, Jeff Goldblum, ubraniowo wygrał dla mnie męską część tych Oscarów (Colman Domingo depcze mu po piętach), ale dopiero w towarzystwie żony widać, jak dobrze mają skoordynowane stroje (choć ona wygląda na leciutko przerażoną tym całym blichtrem, biedaczka). Cieszę się, że Jeff kompletnie już nie ukrywa tego, że jest bogiem z Olimpu albo kosmitą z planety najpiękniejszych i najbardziej stylowych kosmitów, nie wiem. Najpiękniejszą parą tej gali byli dla mnie jednak Andrew GarfieldGoldie Hawn, którzy wręczali wspólnie Oscara za najlepszy film animowany (która trafiła do łotewskiego Flow). Gdy wychodzili na scenę, zachwycony towarzyszką Garfield prowadził ją za rękę, wskazywał, by skierować wszystkie oczy na nią, i był pełen prawdziwego podziwu. Dawno nie widziałam takiej miłej chemii pomiędzy kolegą i koleżanką po fachu, naprawdę czuć było, jak duży szacunek Andrew żywi do Goldie i jej dokonań. A do tego jak pięknie wyglądali razem! Ona w złotej sukni, on w brązowym garniturze i brązowej jedwabnej koszuli rozpiętej pod szyją. Jeśli w tym roku zaproszą nas na jakieś wesele, będzie to moja pierwsza inspiracja!

“Drogi wnuczku, a w 2025 roku zrobiłem sobie zdjęcie ze Scarlett Johansson…”

Od lewej: u góry strażacy i Ben Stiller, u dołu strażacy i Samuel L. Jackson, u góry strażacy i Scarlett Johannson, u dołu strażacy i Halle Berry, u góry strażacy i Gal Gadot, u dołu strażacy i Timothee Chalamet

Nie wiem, czy wiecie, ale ważnymi gośćmi na gali byli strażacy z Departamentu Straży Pożarnej LA, którzy kilka tygodni temu walczyli z tragicznymi pożarami w Los Angeles, w wyniku których wiele gwiazd obecnych na wydarzeniu, m.in. Miles Teller czy Billy Crystal, stracili swoje domy. Conan O’Brien zaprosił ich na scenę, co zostało przywitane owacjami na stojąco, a następnie kazał odczytać każdemu z nich żart z promptera skierowany do siedzących na widowni ludzi. Choć kamery nie ujęły bohaterów na czerwonym dywanie, zdjęcia pokazują, że reprezentanci strażaków cieszyli się jak dzieci, gdy do ich sektora podchodziły gwiazdy, by zrobić sobie z nimi zdjęcie. I choć podczas całego wydarzenia niewiele było wspominane zarówno o pożarach, jak i sytuacji geopolitycznej na świecie (jedyny żart O’Briena dotyczący amerykańskiego prezydenta odnosił się do charakteru bohaterki Anory, która jako jedyna potrafiła skutecznie postawić się Rosjanom), to jestem pewna, że w kuluarach aż wrzało, i to nie tylko w kręgu najbliższych znajomych Demi Moore.

***

Oscary 2025 przeszły do historii, a wraz z nimi wszystkie kreacje, nad którymi styliści siedzili zapewne długie miesiące. Czy było warto? Co roku spędzam tę noc w wieczorowej sukni, w pełnym makijażu i w zrobionej fryzurze, mimo że nie widzi mnie nikt oprócz Konrada i was, którzy widzicie tak naprawdę niewiele. W tym coraz bardziej chaotycznym świecie, według mnie, jeszcze bardziej niż dotychczas warto poszukiwać odskoczni, chwil wartych zapamiętania, choćby jedynie przez dotyk pięknej sukienki na udach i emocje związane z nagradzaniem ulubionych filmów. Więc na pytania, które pojawiają się co roku, dlaczego nie oglądam Oscarów w szlafroku i kapciach albo w piżamie, odpowiadam: szkoda mi na to czasu.