Wpis powstał w ramach współpracy z internetowym second handem Remix
Gdyby ktoś mnie zapytał: K, które ze swoich ubrań najbardziej lubisz?,(ponieważ z jakiegoś tylko sobie znanego powodu chciałby znać odpowiedź na to pytanie, ja nie oceniam, ludzie pytają o dziwniejsze rzeczy), nie miałabym problemu z odpowiedzią.
Konrad by pewnie stwierdził, że wszystkie, i miałby w tym trochę racji, bo przywiązuję się do rzeczy, szczególnie gdy kojarzą mi się z dobrymi wspomnieniami – z tego powodu równie trudno jest mi sprzedać samochód w którym spałam z Konradem na dziko nad morzem, jak sukienkę którą miałam wtedy na sobie. Równie ważne miejsce w moim serduszku zajmują ubrania niespotykane, o urodzie tak nietuzinkowej, jak dziewczyna, którą chciał zamówić Oskar w Chłopaki nie płaczą, albo takie, na których widok ludzie mówią:
No ja bym się w tym nie odważył wyjść z domu, ale K, TOBIE TO PASUJE.
Najwięcej takich perełek znajduję właśnie w second handach. Mam co prawda w swojej szafie fajne ubrania z sieciówek, ale w fajnych ubraniach chodzi dziś dosłownie każdy. Za to skarbów z drugiej ręki, jak oryginalne dżinsy z wysokim stanem (te z sieciówek to nie to samo, przerabiałam to), retro swetry, pięknie uszyte sukienki vintage, przezroczyste jak mgiełka haftowane koszule czy dwuczęściowe garsonki, których jestem wielką fanką, nie uświadczysz nigdzie indziej, jak właśnie w second handzie.
Taka na przykład skórzana kurtka. Wyglądała niepozornie. Miała nietypowy, brązowo-rudy kolor, trochę bardziej bufiasty krój i dlatego nikt nie chciał jej pokochać. Na metce ma zapisany, dziś już lekko starty, numer telefonu – pewnie jej poprzednia właścicielka obawiała się, że może ją stracić. Od ponad roku ta kurtka jest ze mną i jesteśmy nierozłączne. Noszę ją do t-shirtów i dżinsów, do sukienek w kwiaty, do swetrów z warkoczowym splotem, i we wszystkich wydaniach wygląda równie kozacko. Nie ma dnia, by ktoś nie zapytał, gdzie kupiłam tę kurtkę i dlaczego jest taka zajebista. Gdy mam ją na sobie, czuję się jak badass. Mój krok robi się bardziej sprężysty, myśli szybciej krążą w głowie, a mój bitch face się wyostrza. I mam ochotę słuchać rocka i grunge’u, najlepiej na walkmanie.
Ciekawe, czy jej poprzednia właścicielka lubiła słuchać kaset magnetofonowych…
Albo ta sukienka w zielony print, z krótkim rękawkiem, która idealnie nadaje się na późnowiosenny spacer, gdy słońce się chyli ku zachodowi. Gdy mam ją na sobie, zawsze zastanawiam się, jak wyglądała dziewczyna, która ją przede mną nosiła. Jakie miała marzenia. Co chciała osiągnąć. Czy nosiła upięte w kucyk jasne loki czy proste, ciemne włosy związane wstążką. Czy chodziła na randki w tej sukience? W drugim życiu tej sukienki, które daję jej ja, lubię chodzić w niej na randki. Szczególnie zakurzoną, wiejską drogą, by co chwila przystawać i nadziewać na źdźbła trawy dojrzałe w słońcu poziomki…
Wydawać by się mogło, że podstawowym powodem, dla którego kupuje się w miejscach z ubraniami z historią, jest cena. W second handzie można kupić niekiedy zupełnie nowe, markowe ubrania za ułamek ich pierwotnej ceny, to nie ulega wątpliwości. Wie o tym każda wytrawna secondhandziara, która spędziła długie godziny, węsząc za skarbem pomiędzy wieszakami lub zdjęciami w internecie. 😉 I pewnie dla wielu osób to właśnie cena jest głównym powodem, dla którego buszują między wieszakami albo na stronach internetowych w poszukiwaniu ubrań z historią. Dla mnie, przyznam, troszeczkę też, wiadomo, ale nie do końca jest to związane z faktyczną oszczędnością. Uwielbiam to uczucie, gdy uda mi się tanio upolować jakąś piękną rzecz, za którą w sklepie normalnie musiałabym zapłacić kilka razy więcej. I której raczej nie zobaczę raczej na innej dziewczynie na ulicy lub na Instagramie.
Z tym spotykaniem ludzi w tym samych ciuchu to jest ciekawa sprawa. Moje koleżanki potrafią się ciężko obrazić, gdy ktoś za mocno zainspiruje się ich stylem i paraduje bezczelnie w takiej samej sukience. Ja nie mam z tym problemu, więc jak widzę kogoś w tym samych ciuchu na imprezie, to nie zaczynam złośliwie obgadywać go po kątach, że grubo wygląda, ani nie rzucam się na niego z pazurami i nie zdzieram z niego nieszczęsnej części garderoby, która miała czelność być taka sama jak moja, ale jednak… wolę być ubrana inaczej niż wszyscy. Dlatego zakupy w second handzie są takie fajne, bo masz pewność, że rzecz, którą kupujesz, jest unikatowa (z reguły, bo czasem można się zaskoczyć. Gdy niedawno wrzucałam na Instagram zdjęcia w swetrze w białe retro róże, jedna z dziewczyn wysłała mi w wiadomości prywatnej zdjęcia tego samego swetra, tylko z metką innej firmy, który również wyszperała w second handzie. Ale na szczęście mieszkała kilkaset kilometrów ode mnie, uff, ulga, nie musiałam jej grozić oblaniem farbą, gdy ją spotkam na ulicy).
Kwestią, na którą dopiero ostatnio zwróciłam uwagę, jest fakt, że kupując ubrania z drugiej ręki, postępujemy zgodnie z zasadami modnego ostatnio zero waste. Na co dzień chodzę na zakupy z materiałowymi torbami, kupuję tylko tyle, ile faktycznie z Konradem zjemy, staramy się pić wodę z kranu, ale wiadomo, że święci nie jesteśmy. Dlatego miło jest mieć świadomość, że dokładam swoją cegiełkę do ochrony środowiska i w przypadku części zakupów ubraniowych. Kupując w second handzie, popieramy wtórny obieg ubrań – ubrania te nie idą na śmietnik, a więc przeciwdziałamy zaśmiecaniu środowiska, i od razu człowiekowi lepiej na duszy 😉
Działa to również w drugą stronę. Oddając lub sprzedając swoje nieużywane ubrania, również nie generujemy kolejnych śmieci. Przyznam, że mam problem z pozbywaniem się ubrań, których już nie noszę, ale niestety, mamy w domu tylko jedną szafę i jedną komodę, a one już nie dają rady przygarniać kolejnych rezydentów. Na dodatek zupełnie nie wiedziałabym, jak się zabrać do tego sprzedawania, bo ja nie mam w sobie ani krzty przekupy. Dlatego ludziom takim jak ja fajne rozwiązanie oferuje internetowy second hand Remix. Usługa Sprzedaj na Remix wymaga od człowieka niewiele zachodu: zakładasz konto na ich stronie, zamawiasz za darmo remiksową torbę, torba przychodzi do ciebie do domu, a ty pakujesz do niej rzeczy, które chcesz sprzedać (akcesoria też!). Na stronie Remixa znajdziesz dokładne wytyczne, jakie te ubrania muszą spełnić, by przejść weryfikację:
- powinny być czyste i bez śladów użytkowania (wiadomo, kto by wysłał brudne albo skulkowane swetry 😉
- powinny być aktualnie modne (co też nie jest sztuką, bo teraz modne jest właściwie wszystko, łącznie z poduszkami w ramionach)
- powinny być markowe (ale nie bójcie się, nie musi to być od razu Prada, Remix przyjmuje większość marek sieciówkowych)
- a jeśli jest to Prada, to prawdziwa Prada, a nie podrabiana Prada, bo nie chcemy przecież oszukiwać przyszłych jej posiadaczy
Gdy już spakujecie torbę, kurier ją zabiera, a potem pozostaje tylko trochę poczekać, aż ludzie z Remiksa wycenią jej zawartość. I tu kolejna fajna rzecz: jeśli jakieś rzeczy nie przejdą weryfikacji, są zwracane do nadawcy lub utylizowane. Jeśli chcesz, by takie ubrania do ciebie wróciły, płacisz po prostu 18,90 zł za usługę Premium i już, załatwione, ja tak zrobiłam. Pieniądze, które zarobisz na sprzedaży (tu znajduje się kalkulator, na którym można wyliczyć sobie szacowane dochody), możesz wydać w Remiksie, przelać na swoje konto albo, co jest naprawdę super, przekazać dla SOS Wiosek Dziecięcych. I ja właśnie to zrobię, jak sprzedam swoje rzeczy – z ubrań, które i tak zalegały w mojej szafie i niczemu nie służyły, tylko zabierały miejsce i frustrowały Konrada, w końcu wyniknie coś dobrego 🙂
No dobra, przyznaję. Może z jedna bluzka wpadnie do koszyka. Albo dwie.
Ale w końcu mam na nie miejsce, no nie?
PS. W przygotowaniu mam kolejny wpis z poradami, jak zacząć kupować w second handach i na co zwracać uwagę. Może wy macie jakieś swoje sprawdzone triki? Zdradźcie je w komentarzach, tu albo na FB.