Od trudów i znoju codzienności najlepiej odpoczywa mi się w Toruniu. Dobre jedzenie, tani alkohol, meta na starówce i przyjaciele, to chyba wszystko, czego potrzebuję, żeby weekend był udany. Dla K ma jednak jeszcze jedną, nie mniej ważną zaletę.

Toruń to miasto drogerii. Czyhają za każdym rogiem, w K budzą instynkt łowcy, we mnie lęk na myśl o nagłych odpływach gotówki. Zresztą spójrzcie na mapę. Niebieska kropka to łóżko, z którego piszę, zbierając siły przed wieczornymi harcami. Wszystko, co czerwone, to potencjalne zagrożenie. Dlatego wiem, że nie powinienem tracić czujności.

Dlatego musiałem stracić czujność.

Na szczęście nie taki diabeł straszny, jak go maluję. To tylko równowartość dobrej flaszki. Niewielka to cena za dwie godziny spokojnego i beztroskiego dostawania łupnia w fifę. I dostałem najbardziej męski dezodorant na świecie. Czuję się ugłaskany. Chociaż piwa oczywiście nie kupiły.

Niestety nie wyrobiliśmy się na Toruń blog meeting #7, ale wieczorem będziemy się socjalizować w Carpe, więc wiecie, gdzie nas szukać.

Wieczorem, to znaczy wtedy, kiedy K umyje i odżywi włosy. Drugi raz dzisiaj. A co tam. Nowy szampon ma. Może.