Wśród wszystkich rzeczy, które wyniosłem ze swojej pierwszej poważnej pracy, dwie są szczególnie ważne i towarzyszą mi każdego dnia. Pierwsza z nich to K. Druga to niechęć do muzycznych festiwali.
Z dziewczyną poszło łatwo. Organizowaliśmy festiwal i potrzebowaliśmy hostess. Jedna z nich, jak to hostessy mają w zwyczaju, odpadła na dzień przed konferencją prasową. Na szczęście w porę zjawił się mój zawsze niezawodny, studiujący rok wyżej przyjaciel:
– Znasz K, moją koleżankę z roku?
– Nie.
– To twoja nowa hostessa.
Minutę później zadzwonił do niej.
– Znasz mojego przyjaciela Konia?
– Nie. Kuba, wiesz, że mam chłopaka.
– Jesteś jego nową hostessą.
Wszystko, co wydarzyło się później, to jego wina, a ja nigdy należycie mu nie podziękowałem. Kiedyś to zrobię.
Z festiwalami było jeszcze łatwiej. Musiałem obsługiwać VIP-ów. Uwierzcie mi, nie ma nic gorszego niż obsługa VIP-ów. Zawsze jest jakiś problem. Zawsze jest czegoś za mało, coś miało być inaczej, zawsze “panie, pan wie, kim ja jestem?”. I, co najgorsze, zawsze ktoś próbuje coś wynieść. Na przykład więcej gift packów. Dlatego kiedy napisało T-Mobile i zapytało, czy chcemy z K jechać na SnowFest do Zakopanego, odpowiedziałem zdecydowanym “co?”. Kojarzyłem ich raczej z T-Mobile Nowe Horyzonty i innymi poważnymi imprezami, a nie festiwalem, na którym występuje Raekwon, współzałożyciel Wu-Tang Clanu, Chase & Status, O.S.T.R., Łąki Łan czy Cleo. #TenPiotrekzTMobile wytłumaczył mi jednak, że to bardzo niesprawiedliwe szufladkowanie, że w XXI wieku nie wypada, że oni frontem do młodych i pokażą nam, jak się bawi #TeamMagenta. Odpowiedziałem zdecydowanym “bardzo proszę”, ciesząc się na karmiczną szansę znalezienia się po drugiej stronie.
I bardzo dobrze zrobiłem, bo wyniosłem stamtąd równie dużo, co z pracy przy festiwalu. Więcej niż gift packów po konferencji był w stanie wynieść muzyk z miastem w imieniu i państwem w nazwisku po konferencji prasowej, na której poznałem K. Wyniosłem dużo i nie jest to nowa dziewczyna, pomimo tego, że T-Mobile ma niezły gust, jeśli chodzi o hostessy.
Najbardziej rzucająca się w oczy rzecz, jaką wyniosłem z wyjazdu, to (poza różową czapką) 2-3 dodatkowe kilogramy, bo karmili nas tak, jak mama karmi dzień po świętach. Do oporu, jakby inaczej miało się zmarnować. Zresztą każdy, kto obserwuje nasze Snapchaty i Instagramy, sam widział, a kto nie, niech zajrzy, będąc w pobliżu Zakopanego, do Schroniska Smaków na polędwicę wołową albo do Góralskiej Tradycji na żeberka. Tyję znowu na samo wspomnienie.
Nie wyniosłem zdjęcia z Cleo. Wyniosłem tylko zdjęcie blogerów robiących zdjęcie Cleo. Kiedy w końcu zdobyłem się na odwagę i byłem gotów na dłuższy marsz w celu obejścia Donatana, zostałem wciągnięty w sam środek rozmowy pomiędzy Pawłem a K.
– K, weź idź sobie zrobić taki warkocz jak ma Cleo, zrobię ci zdjęcie, podpiszę Kleo i będzie dobry kontent.
– Ale mi nie wyjdzie taki.
– Wyjdzie, wyjdzie, widziałem, że umiesz w warkocze.
– Ale ja mam za mało włosów. Musiałabym sobie doczepić.
– Co.
– Co co?
– Co doczepić.
– Włosy.
– Jak włosy doczepić?
– No normalnie. Konrad, weź mu wytłumacz.
Wytłumaczyłem. Przy okazji opowiedziałem mu, jakie inne rzeczy doczepiają sobie kobiety, by zwodzić mężczyzn. Z nadmiaru wiedzy Paweł dostał gorączki i do końca wyjazdu nie wyszedł z pokoju. True story.
Wyniosłem też gift pack. Jeden. Miałem wziąć minimum trzy, ale tak dobrze się bawiłem, że zapomniałem, po co tu przyjechałem i nie dałem się organizatorom we znaki. Za to K wyniosła z 10 czapek, które rozdała wam na Insta i fanpage’u. Nawet przez chwilę byłem z niej dumny, thug life, te sprawy, ale później wydało się, że zrobiła to w porozumieniu z tym Piotrkiem z T-Mobile, i cały czar prysł.
Ale najważniejsze, co wyniosłem, to świadomość, że w sumie mógłbym przestać się gniewać na festiwale. Mój największy problem z festiwalami, poza bolesnymi wspomnieniami, to fakt, że zanim usłyszę to, na czym tak naprawdę mi zależy, jestem już zmęczony ludźmi, słabym nagłośnieniem. To moja nowa zasada. Jeździć na festiwale nie tyle dla muzyki, co dla ludzi. A może raczej nie dla ulubionych wykonawców, a dla wszystkiego innego. Festiwal wciąż nie jest i nie będzie miejscem, w którym chciałbym ten jeden raz w życiu usłyszeć na żywo Rolling Stones, ale nadaje się wprost idealnie, żeby potupać do Roots Manuva. Jest mi strasznie głupio, że odkryłem to tak późno, ale kiedy nie traktujesz festiwalu w kategorii koncertu, a raczej jak imprezę towarzyską, może być naprawdę fajnie. I tak właśnie było.
Podoba mi się droga jaką obrał T-Mobile, odchodząc od sztywno biznesowego wizerunku. W końcu jeśli już masz odwagę ubierać się na różowo, to musisz mieć do siebie dystans i umieć się bawić. Ja bawiłem się świetnie i, z tego, co słyszałem na backstage’u, będzie szansa to powtórzyć, bo T-Mobile ma zamiar w tym roku włączyć się w kilka innych imprez. Dobrze, dobrze, mam kilka festiwalowych sezonów do nadrobienia.
Strach tylko pomyśleć, co K wyniesie z letnich festiwali. Bo czapek raczej nie da rady.
PS. Możecie zajrzeć do Kasi na Zapętlone. Podobno ma jakiś konkurs w którym można zgarnąć różowe czapki.