Zastanawialiście się kiedyś nad zwrotem “I owe you”?

Jak powiecie to po polsku? Nie myślcie, po prostu podajcie pierwszą odpowiedź, jaka przyjdzie wam do głowy. Jaka była ta pierwsza myśl, zanim jeszcze skończyliście czytać zdanie? “Wiszę ci”? “Mam u Ciebie dług”? “Jestem ci winien”? Jestem prawie pewien, że któreś z tych trzech. W moim przypadku pierwsze.

Właściwie sam nie wiem, czemu. Nie brzmi to za specjalnie, szczerze mówiąc. Dług trzeba spłacić. Od długu rosną odsetki. A już “wisieć coś komuś” brzmi tak pejoratywnie, że chyba bardziej się nie da. A nie, zaraz. “Jestem ci winien”. Tyle w tym wszystkim smutku, że nie pozostaje nic, tylko się z winy tych długów powiesić.

Ale jest taki rodzaj długów, który nie jest zły. Długi, których nie musimy spłacać. Te wszystkie zaciągane bez zastanowienia, nieświadomie, czasami wręcz bezwolnie. Te, kiedy IOU nie znaczy “jestem ci winny”, a “zawdzięczam ci”. Te, dla których jedyną dopuszczalną formą płatności jest przelew. Bezpośredni przelew.

O, właśnie takich długach mówi Grants. Zwróćcie uwagę na ostatnie zdanie, bo moim zdaniem jest kluczowe.

“Jeśli uważasz, że zaszedłeś tak daleko, nikomu nic nie zawdzięczając, to może nie zaszedłeś aż tak daleko.” No nie. Ja na pewno zaszedłem daleko, nikt nie będzie mi zarzucał, że nie, więc w ramach dowodu postanowiłem przeprowadzić błyskawiczny rachunek sumienia. Ponieważ, jak się okazało, nie mam sumienia, postanowiłem wykonać trzy telefony. Wszystkie trzy do facetów, których znam od dawna, wszystkie trzy zaczęły się więc w podobny sposób. Od, mniej więcej, “stary, ale tak szczerze, czy ja ci coś wiszę”. Odpowiedzi były całkowitym zaskoczeniem.

1.
-Co? Nic mi nie wisisz, jest środek nocy, nie wszyscy są tak nieprzydatni dla społeczeństwa, znalazłbyś sobie normalną pracę.”

Nawet jeżeli nic mu nie wisiałem, teraz pewnie skasuje mnie za poradę. Może i wziąłbym ją na poważnie, gdyby nie fakt, że rozmawialiśmy w środku nocy, o trzynastej.

2.
– Tak, trzy stówy.
– Jak to? Z kiedy?
– Gdzieś tak od drugiej klasy liceum.
– To czemu nic nie mówiłeś?
– Nie wiem. Chyba nie potrzebowałem tej kasy. Ale nie przejmuj się, oddasz kiedy będziesz mógł.

3.
– Wszystko.
– Jak to?
– Gdyby nie ja, nie byłbyś z K.
– Przecież od początku mówiłeś, że nie mam u niej szans.
– No i nie ma za co. Gdyby nie mój doping, na bank byś się tak nie zawziął. Nie wspominając już o tym, że non stop kradniesz moje najlepsze żarty na bloga.

Zacząłem się nad tymi wypowiedziami zastanawiać i doszedłem do jedynego możliwego wniosku. Nie da się z nich wyciągnąć żadnych wniosków. Prawdopodobnie dlatego, że z jakiegoś powodu faceci nie lubią rozmawiać o dużych rzeczach. O dużych abstrakcyjnych rzeczach, takich jak polityka czy filozofia, czasem tak, ale dopiero po kilku głębszych.

A o czym nie lubią rozmawiać?

O tym, jak facet wsiada w samochód i pędzi do drugiego faceta, bo jako pierwszy w ekipie będzie tatą i trzeba się nim porządnie zająć.
O tym, że komuś sypie się w pracy, a ktoś inny jedzie do niego przez dwa województwa, tylko po to, żeby miał z kim o tym nie gadać.
I o tym, że gość zużywa pozostałe mu dni urlopu, żeby pomóc kumplowi w remoncie.

O takich rzeczach się nie gada.
Albo sprowadza do prostego IOU.
Wiszę ci, bracie.
Laski tego nie zrozumieją.

Wpis jest wynikiem inspiracji filmem marki Grants. Pamiętajcie, że alkohol jest tylko dla pełnoletnich, jeśli już pijecie, to róbcie to odpowiedzialnie i spłacajcie długi.