Nie jest łatwo o tym pisać. Pewnie dlatego tak długo z tym zwlekałem. Tłumaczyłem sobie, że muszę to sobie ułożyć w głowie, a w głębi serca liczyłem, że jeśli będę czekał wystarczająco długo, to nie będę musiał pisać wcale.
Ale zanim zrażę do siebie wszystkich w internecie, najpierw przez przyznanie się do czegoś złego, a potem przez naprzemienne zgadzanie i niezgadzanie się w różnym stopniu ze wszystkimi stronami, chciałem jasno zaznaczyć, że bardzo podobała mi się akcja #metoo. Aż przyjemnie się patrzy, jak /seksizm alert/ kobiety powoli uczą się internetu i przeprowadzania spontanicznych kampanii społecznych.
Pamiętacie, jak przez lata uprawiały absolutnie niezrozumiałe wirale, w których pisały, że na szafce w przedpokoju albo na stole w kuchni i niby w jakiś magiczny sposób miało się to wiązać z profilaktyką raka piersi albo innego jajnika? Te czasy już minęły i w końcu od początku jasno wiadomo, o co chodzi.
Przynajmniej jeśli chodzi o intencje, bo długo starałem się znaleźć potencjalny realny efekt, który ta akcja może przynieść. To jest mój problem z większością takich spontanicznych zrywów, bo, chociaż staram się z tym walczyć, to wciąż jestem sceptykiem. Fajnie, zrobiliśmy hałas, poklepaliśmy się po plecach i… I co?
Już wiem co. Przekonałem się na własnej skórze.
W gruncie rzeczy mam się za porządnego faceta. Żyję w przeświadczeniu, że raczej w życiu za dużo krzywd nie wyrządziłem. Nie tylko kobietom, ale ludziom po prostu. Jasne, czasami błądzę. Każdemu się zdarza. Kiedyś błądziłem więcej, więc chyba zmieniam się na lepsze. No więc siedzę sobie przed komputerem, ja, porządny facet, piję kawę, przeglądam facebooka, czytam posty oznaczone #metoo. Posty moich koleżanek, kobiet, które obserwuję. Posty znanych osób. Czytam historie różnych kobiet i różnych mężczyzn. Są wśród nich historie przeróżnych kalibrów. Od takich na pozór lekkich, niewinnych, aż po mrożące krew w żyłach.
A pomiędzy nimi moja historia.
A raczej historia mojej koleżanki, sprzed lat, której jestem negatywnym bohaterem.
Nie żeby z imienia i nazwiska. Wiele rzeczy i osób zdążyłem już (na całe szczęście) zapomnieć, ale ją pamiętam dokładnie. Przez pewien czas się wygłupialiśmy. To nigdy nie było nic poważnego, ale miałem wrażenie, że dobrze się bawiliśmy. A ta historia… Pamiętam, jak to się wydarzyło. Mniej więcej. Zapamiętałem to trochę inaczej, ale główne fakty się zgadzają.
Czuję się chujowo. Jednego dnia przechodzę przez całe spektrum negatywnych emocji. Nie chcę, żebyście pomyśleli, że obarczam ją w tej chwili winą. Nie stawiam się w roli ofiary. Po prostu poczułem się chujowo. Najpierw, jeszcze będąc w szoku, zaprzeczam sam przed sobą, i tłumaczę, że to nie tak. Później się wkurwiam. Kiedy opada zdenerwowanie, wkurw zamienia się w smutek. Dopiero na końcu przychodzi jakaś forma akceptacji. Zgodzenia się na to. To jest ta chwila, w której postanawiam do niej napisać.
I wiecie, co się okazało?
To nie ma znaczenia, co się okazało.
W jej historii mogło chodzić o mnie albo mogło mi się tylko tak wydawać.
Mogliśmy szczerze porozmawiać, a w trakcie tej rozmowy mogłem ją wiele razy przeprosić.
Mogła się pośmiać i uspokoić mnie, że to nie ja, że między nami zawsze wszystko było OK i nawet jeśli pomiędzy nami wydarzyło się kiedyś coś podobnego, to ona to mile wspomina.
Mogliśmy po wszystkim powspominać i wspominając otrzeć się o flirt. Delikatny i niezobowiązujący, bo oboje jesteśmy teraz w szczęśliwych związkach.
To wszystko mogło być, a co było naprawdę, nie ma znaczenia.
Znaczenie ma to, co uświadomiła mi ta akcja.
Molestowanie to nie jest jakiś zbiór zachowań, który możemy wypisać na tablicy, wziąć w czerwone kółko i napisać obok tego TAK NIE RÓB, TO JEST ZŁE, wykuć to na blachę i już nigdy nikogo nie skrzywdzić.
Facet, który krzywdzi kobietę, w dziewięciu na dziesięć przypadków nie zrobi tego dlatego, że jest potworem. Życie jest bardziej skomplikowane. I, jak bardzo absurdalnie to nie zabrzmi, nigdy nie było bardziej skomplikowane dla białych heteroseksualnych samców. Zachowania, które do niedawna były społecznie akceptowalne albo nawet aprobowane, nagle stają się złe. Jeszcze do niedawna mówiło się, że jeśli chłopiec ciąga dziewczynkę za warkocze, to dobrze, bo chłopcy tacy są. To jak byliśmy wychowywani, cały obraz relacji damsko-męskich nagle (tak, kilka dekad, jedno czy dwa pokolenia, to nagle) ulega kompletnej zmianie.
Dlatego tak wielu facetów tak źle zareagowało na tę akcję. Zobaczyli w waszych historiach siebie i się przestraszyli.
Nie jest łatwo, kiedy uświadamiasz sobie, że jesteś świnią.
Dlatego dziękuję za #metoo.
I przepraszam.
I mam nadzieję, że więcej facetów będzie przepraszać.
I mam nadzieję, że z czasem będzie coraz mniej powodów, żeby przepraszać.
Że jakoś to wszystko sobie poukładamy.