Jest piątek wieczór.
Stoję w kolejce w monopolowym.
Przyszedłem tu po wino.

Po wino przyszedł też pan Mietek (prawdziwe imię nieznane nawet redakcji, wiek pomiędzy 40 a 80, czyli bliżej nieokreślony, ale człowiek z pewnością doświadczony).
Pani kierowniczko, pani poda mi winko. Nie, nie. Tak wysoko pani nie patrzy. O to to. Tu z dołu – odwraca się do mnie i puszcza oko. – Bo wino jest jak kobieta. Tanie jest dobre, bo jest tanie i jest dobre.
Śmiejemy się, jakby to był najlepszy dowcip na świecie. Ja się śmieję. On się śmieje. Kierowniczka się śmieje.
Tak naprawdę śmieje się tylko on, ale pomyślałem, że będzie zabawnie, jeśli pośmiejemy się wszyscy.

Wracając do domu z pobrzękującymi w torbie winami (niewiele droższymi, ale jednak droższymi niż te pana Mietka), rozmyślałem sobie nad tym nadużywanym i, jak to zwykle w tych przypadkach bywa, mylnie rozumianym powiedzeniem.

Mietkowa mądrość, choć wulgarna, jest dosyć trafna i nie pozostawia specjalnego pola do interpretacji. A już na pewno nie zostawia pola do nadinterpretacji. Tanie wino jest jak tanie kobiety, wiesz, za co płacisz, nie oczekujesz zbyt wiele, więc się nie zawodzisz. Po jakimś czasie się przyzwyczajasz i wmawiasz sobie, że nawet ci smakuje. Nawet nie myślisz, żeby wydawać więcej na coś z wyższej półki. Po co? Tanie jest dobre, bo jest dobre i jest tanie. Już lepiej wydać więcej na więcej tanich.

W ramach odrobiny intelektualnej rozrywki przed tradycyjnym piątkowym holokaustem szarych komórek postanowiłem zabawić się w Mietka i powymyślać różne bon moty z winem i kobietami. Z różnym skutkiem.
Kobieta jest jak wino. Należy ją trzymać w piwnicy.
Kobieta jest jak wino. Jeden męczy się z odkorkowaniem, żeby reszta mogła korzystać.
Kobieta jest jak wino. Smakuje najlepiej, kiedy pozwolisz jej oddychać (to, moim zdaniem, zasługuje na osobną notkę).
Kobieta jest jak wino. Bez korkociągu nie podchodź.
Kobieta jest jak wino. Nawet w Lidlu można trafić coś ciekawego (jak się poszczęści).

Ponieważ droga była niekrótka, a ja się specjalnie nie spieszyłem, delektując się ciepłym wieczorem i pierwszym od tygodnia fajkiem (po raz kolejny wymknąłem się śmierci, nie pozwalając przeziębieniu wygrać), wymyśliłem ich jeszcze kilka, ale ponieważ nigdy, mimo najszczerszych chęci, erudytą nie zostałem, pozostałe były jeszcze niższej jakości. Aby zachować resztki godności, poddałem się autokorekcie i wyparłem je z pamięci.

Niezależnie jednak od ich trafności i dowcipu (lub ich braku) mają jedną ogromną przewagę nad oryginałem.
Są zrozumiałe.
“Kobieta jest jak wino, im starsza, tym lepsza” może i jest prawdziwe, ale na pewno nie jest zrozumiałe. Nie dla większości.
Nie każde wino ma potencjał starzenia.
Wysoki potencjał starzenia mają głównie wina z górnej półki.
Większość konsumpcji to wina, które mimo że teraz nawet całkiem smaczne, kwaśnieją, jeśli leżą za długo.
A nawet najlepsze wino z największym potencjałem niewiele zyska, jeśli się o nie odpowiednio nie zadba.
I wtedy doszedłem do domu z mocnym postanowieniem niemarnowania tych przemyśleń.

Stąd dwie pointy dzisiejszej notki. Jedna, która jest w sumie tylko szowinistycznym żartem (czyżby?) i nikt nie powinien się nią przejmować (czy aby na pewno?), i druga, całkowicie poważna.

(PIERWSZA)

Kobieto, jeśli nie jesteś pewna, z której półki jesteś, to na pewno nie jesteś z najwyższej. Wyjdź do miasta zamiast czytać durne blogi w piątkowy wieczór. Może uda ci się znaleźć biednego studenta albo innego początkującego korpownika, który uzależni się od ciebie, zanim skwaśniejesz.

(DRUGA)

Kobieto, i głównie ciebie, kochanie, mam na myśli, pamiętaj, że nawet o wino z najwyższej półki trzeba dbać, żeby dobrze się starzało. Dlatego, jeśli wrócisz dzisiaj wieczorem upodlona i przeczytasz te słowa, nadrabiając internety przed snem, napij się wody, którą zostawiłem ci koło łóżka, i zmyj, na miły buk, ten makijaż, bo ja nie po to o ciebie dbam, żebyś ty mi się na własne życzenie brzydko starzała.
Bo ja się zwalę na łóżko jak wór. Mężczyzna, na szczęście, musi być tylko trochę ładniejszy od diabła.