Ostrzeżenie: jeżeli nie wiesz, czego dotyczy ten wpis, to masz szczęście. Nie interesuj się, zamknij to okno, idź zrób coś fajnego. Bałwana ulep albo ciastki upiecz. Ten wpis nie jest ci do niczego potrzebny.
Dlatego też nie mam zamiaru tłumaczyć, o co chodzi. Zakładam, że jeśli czytasz, to znasz już całe tło, bo mi się, prawdę mówiąc, nie chce ścierać na to literek z klawiatury. W ogóle sam się sobie dziwię, że chce mi się cokolwiek na ten temat pisać. Ale, po pierwsze, kilka osób mnie dzisiaj do odpowiedzi wywołało. Po drugie kliki na stronie muszą się zgadzać i to nie będzie tak, że wszyscy coś na jakiś temat napiszą, a ja nie i mi lajeczki przepadną. I wreszcie po trzecie.
Ktoś musi wziąć to na siebie i w czasie gównoburzy otworzyć parasol normalności i rozsądku. Nie ma za co.
Zacznijmy od tego, że kompletnie nie obchodzą mnie Deynn i Majewski. Oczywiście, wiem, kim są. Nie da się żyć z social mediów i nie wiedzieć. To po prostu nie mój klimat. Nawet nie to, że uważam, że są rakotwórczy. Mój stosunek do nich jest zbliżony do mojego stosunku do mleka. Nie toleruję laktozy, mleko mi nie smakuje, więc go unikam. Czasem nie uda mi się go uniknąć i później przez jakiś czas boli mnie brzuszek. Co nie znaczy, że w jakiś sposób napiętnuję ludzi lubiących mleko.
Albo Deynn i Majewskiego. Ludzie potrafią jarać się naprawdę dziwnymi rzeczami. Czym to się różni od pasjonowania się reality show albo życiem Magdy Gessler? Na świecie są nawet dziwacy przeżywający Gwiezdne Wojny, Marvele czy inne Jezusy, a to nawet nie jest prawdziwe. W przeciwieństwie do Deynn i Majewskiego, którzy są ludźmi z krwi i kości. I może odrobiny sterydów i silikonów.
W każdym razie ani mnie oni ziębią, ani grzeją (i jest mi strasznie głupio, że potrzebowałem prawie 300 słów, żeby to powiedzieć).
Dokładnie takie same odczucia wywołuje we mnie ta cała drama. W sensie żadne. Relacje międzyludzkie są skomplikowane. Relacje rodzinne zazwyczaj jeszcze bardziej. Kompletnie nie mi, i wydaje mi się, że też nie wam, oceniać, kto jest dobrą, a kto złą siostrą. Ale tak, oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że jeżeli ktoś stawia się w świetle reflektorów (tudzież fleszy iPhone’ów), musi być gotowy na to, że niewiele będzie rzeczy w jego życiu, które nie staną się przedmiotem publicznej debaty w mniejszym lub większym stopniu. Jestem pewien, że byli na tę dramę gotowi, tak jak wiem, że świat na tę dramę czekał, bo fajnie jest czasem czymś wspólnie pogardzić i przypomnieć sobie, że nawet jak ktoś wygrał w życie i jego książka jest w każdej biedronce, a snapy w codziennych wydaniach Voqule Poland, to wcale się tak bardzo od nas nie różni.
No ale skoro nie oceniam ani bohaterów dramy, ani ludzi, którzy się tą dramą pasjonują, to po co właściwie ten tekst, zapytacie?
Bo jednak w tej całej akcji jest jedna rzecz, która ma tę rakotwórczą moc, która sprawia, że od rana nie mogę usiąść, bo tak mnie dupa boli.
Spora część akcji kręci się wokół instagramowego hejtkonta. Konta na instagramie stworzonego wyłącznie po to, żeby hejtować Deynn i jej chłopaka. Konta prowadzonego z pasją. Konta, które ma ponad 100.000 followersów.
Jakim trzeba być człowiekiem, żeby, samemu niczego nie tworząc, w tak paskudny sposób żerować na kimś, kim podobno się gardzi? Kurwa serio. Jestem w stanie zrozumieć wiele rzeczy, nawet popularność Deynn i Majewskiego, ale przez te wszystkie deynnpeesy, reklamelki, niemodne polki i inne coś mnie strzela, a moja dziewczyna nie nadąża z gotowaniem bigosu na uspokojenie.
Jeśli coś w internecie jest rakiem, to właśnie ludzie, którzy zbijają kapitał na pogardzie. Pamiętacie ten wiersz Bursy? Ten o pantofelku? K mówi, że pewnie nie pamiętacie i mam wam przypomnieć.
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelekno to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie
I mi, jak Bursie, milsze dzieci, Deynny i pantofelki od zwykłych hejterów.
Ale co ja mogę wiedzieć, nie musicie traktować mnie poważnie. Jestem tylko człowiekiem który ma 10 razy mniej obserwujących na instagramie, niż hejtkonto pseudofitcewebrytki.