Gdybym miał opowiedzieć tę historię w trzech słowach, brzmiałaby ona okradliśmy stację benzynową i była całkiem niezłą historią zamkniętą w trzech słowach.

Od zawsze uważałem, że krótkie historie są najlepsze. Dobrego pisarza poznasz po dobrej powieści, a genialnego po genialnej powieści lub dobrych opowiadaniach. Trzeba wyjątkowego twórcy, żeby w krótkiej formie zamknąć wszystko, co potrzebne, żeby dobrze opowiedzieć historię. Albo oprzeć się pokusie zamykania i zostawić ją otwartą tak, żeby czytelnik mógł brakujące elementy dopowiedzieć sobie sam.

Można też być zbyt leniwym na szlifowanie warsztatu, pójść na łatwiznę, zostać blogerem, przez lata tworzyć społeczność, która cię zna, i mieć z głowy tworzenie tła za każdym razem, kiedy chcesz coś opowiedzieć. Ale nawet wtedy trzy słowa zazwyczaj nie wystarczą. Nie zawsze jedno zdanie może nieść za sobą tyle treści, co przypisywane Hemingwayowi Na sprzedaż: dziecięce buciki, nigdy nienoszone. Dlatego oparłem się pokusie opowiedzenia tej historii w trzech słowach na twitterze.

Gdybym miał opowiedzieć tę historię w trzech słowach, brzmiałaby ona okradliśmy stację benzynową, i naprawdę radzę wam przyjąć tę wersję jako ostateczną. Długa wersja jest zdecydowanie mniej ciekawa.

Jechaliśmy nad morze. Ostatnio ciągle gdzieś jeździmy. Taki mamy rytm życia. Cała wiosna i lato w drodze, u ludzi, z ludźmi, gdzieś. Tęsknimy za domem, ciszą, spokojem i byciem tylko we dwoje. Później przychodzi jesień, odpoczywamy, ale jeszcze zanim zacznie się zima, zaczynamy tęsknić za tym ruchem, za szafą w bagażniku, za ludźmi. A później wiosną od nowa.
Ale teraz jest ciepło, teraz cały czas coś się dzieje, cały czas gdzieś jedziemy. A wtedy akurat jechaliśmy nad morze. Teoretycznie droga z naszego domu nad morze, ze względu na odległość, powinna być szybka i bezbolesna. W praktyce mamy do wyboru dwie trasy. Jedna to trasa szybkiego ruchu pod wezwaniem wiecznej przebudowy, więc z szybkim ruchem mająca niewiele wspólnego. Druga to urocza boczna droga, która byłaby bardzo spokojna i przyjemna, gdyby nie tiry próbujące uniknąć trasy szybkiego ruchu pod wezwaniem wiecznej przebudowy. Więc, w praktyce, droga z naszego domu nad morze zdecydowanie nie jest szybka, ale wciąż pozostaje całkiem przyjemna, bo nie oszukujmy się, w drodze nie powinno chodzić o to, jak szybko dotrzesz do celu, ale o to jak i z kim ją pokonasz. A, mówię wam, nie ma wielu osób z którymi wolałbym jechać niż K, tak jak nie ma wielu środków transportu tak stylowych, jak jej niezapominajkowy garbus.

No więc jechaliśmy nad morze i stwierdziliśmy, że wypadałoby zatankować, więc zjechaliśmy na stację benzynową. Mamy pewien, ustalony przez lata wspólnego podróżowania, system tankowania. To bardzo optymalny system, pozwala zminimalizować czas spędzony na stacji. Ja tankuję, ona idzie do kasy. Kiedy zatankuję, czyszczę jeszcze szyby, jeśli tego wymagają, żeby niepotrzebnie nie zajmować miejsca przy dystrybutorze, podjeżdżam pod wyjście ze stacji, ona wsiada do samochodu i odjeżdżamy. I tak właśnie z grubsza zrobiliśmy w dniu naszego zuchwałego napadu.
Podjechałem pod dystrybutor, ona poszła na stację, ja otworzyłem wlew, zalałem gazu do pełna, odwiesiłem pistolet, zamknąłem kurek, wsiadłem do samochodu, stwierdziłem, że przydałoby nam się też trochę paliwa, wysiadłem z samochodu, wziąłem drugi pistolet, okazało się, że nie otworzyłem wlewu, odwiesiłem pistolet, wsiadłem do samochodu, otworzyłem wlew, wysiadłem z samochodu, wziąłem pistolet, w ostatniej chwili zorientowałem się, że wziąłem nie ten pistolet, odwiesiłem pistolet, wziąłem drugi pistolet, prawie się zabiłem, potykając się o wąż od pistoletu, który dopiero co odwiesiłem, odtańczyłem taniec osoby walczącej o życie w chwili nagłej utraty równowagi, dolałem trochę benzyny, zamknąłem wlew, odwiesiłem pistolet, wsiadłem do samochodu, stwierdziłem, że nie pamiętam, czy zamknąłem wlew, wysiadłem z samochodu, sprawdziłem, czy zamknąłem wlew, wsiadłem do samochodu, wyzerowałem licznik i już miałem podjechać pod wyjście, ale do samochodu wsiadła ona, więc pominąłem ten punkt, odpaliłem silnik i wyjechałem ze stacji. Pamiętam, że ruszając, miałem ją o coś zapytać, ale zasypała mnie informacjami dotyczącymi tego, jakie hot-dogi kupiła, dlaczego nie kupiła innych, jakie napoje kupiła i dlaczego tylko wodę, i kto do niej zadzwonił, kiedy była na stacji, więc jakoś tak naturalnie nie zapytałem.

O tym, że miałem zapytać, przypomniałem sobie jakąś godzinę później. Godzinę, w trakcie której przejechaliśmy zdecydowanie mniej kilometrów niż powinniśmy, bo, nie wiem, czy wam już wspomniałem, jechaliśmy drogą pod wezwaniem wiecznej przebudowy.

– K, tak w ogóle, to zapłaciłaś za benzynę?
– No tak, za gaz.
– Ale czy zapłaciłaś za benzynę?

Portfel, paragon, odpowiedź.
Nie.
Zajebaliśmy paliwo.
Zajebaliśmy je w sposób zuchwały, ponieważ K zapytana, czy płaci za benzynę i gaz, odpowiedziała z pełnym przekonaniem, że nie, że tylko gaz.

Przez całe życie wiedziałem, że kiedyś zostanę wyjęty (albo wyjmę się sam) spod prawa.
Mój sentyment do moralnie dwuznacznych postaci jest tak powszechnie znany, że przyjaciele podczas grania w karteczki (to ta gra, która zyskała popularność przez Bękarty wojny, w której twoim zadaniem jest odgadnąć, jaką postać wybrali ci współgracze, zapisali na karteczce i przykleili na czole, i która na bank ma nazwę, której nie znam) wybierają mi Winnetou albo innego Clyde’a Barrowa, żeby sprawić mi przyjemność.
Dopuszczałem też myśl, że stanie się to przez kobietę, ponieważ większość rzeczy w życiu mężczyzny dzieje się przez kobietę.
Ale nigdy nie spodziewałem się, że moim partnerem w skoku mojego życia będzie taka ameba zbrodni.
Dopadły ją wyrzuty sumienia i lęki. Chciała dzwonić (na paragonie nie było numeru, a myśl, że będzie musiała wytłumaczyć to na infolinii, ją paraliżowała), wracać (co nie wchodziło w grę, ponieważ czas) lub oddać się w ręce policji (co nie wchodziło w grę, bo wszyscy wiedzą, co się robi w więzieniu z chłopcami, którzy wyglądają jak ja).
Dwa dni bycia wyjętym spod prawa były jednymi z najlepszych dni w moim życiu.
Wspomnienie K blednącej za każdym razem, kiedy ktoś krzyknął Uwaga, policja!, panikującej na widok radiowozu lub pieszego patrolu i wyłączającej telefon, kiedy dzwonił do niej zastrzeżony numer, na zawsze pozostaną w moim sercu. A żadne papierosy i żaden gofer nie będą smakowały tak dobrze, jak te kupione za zrabowane pieniądze.

Niestety, powie wam o tym każdy przestępca, nie można uciekać przez całe życie. Nasza historia dobiegła smutnego końca szybciej niż historia Bonnie i Clyde’a. Na dodatek Koni i Kayde odeszli bez nawet jednego wystrzału. Zjechaliśmy na tę stację w drodze powrotnej
Zatankowałem gaz. Tym razem weszliśmy na stację razem.

– Tylko gaz?
– Tym razem tak.
– Gotówka czy karta?
– Karta. Tylko wie pan co? Jest mały problem. Okradliśmy was.
– Co.
– Dwa dni temu odjechaliśmy bez płacenia za benzynę.
– To ja zawołam kolegę.
Kolega wychodzi z zaplecza. Stara się wyglądać poważnie i profesjonalnie, ale widzę, ile wysiłku wymaga od niego powstrzymywanie śmiechu. Patrzy w prosto oczy K. Poprzez półki z chipsami, standy z gazetami, poprzez grilla z parówkami. Patrzy jej w oczy i krzyczy przez cały sklep:
– NIECH SIĘ PANI NIE MARTWI, NIE ZADZWONILIŚMY NA POLICJĘ. Z własnej kieszeni zapłaciliśmy. Wiedzieliśmy, że pani wróci.

Oddałem mu hajs i wyszedłem ze stacji zdegustowany.
Skok mojego życia i nikt nawet nie wezwał policji, a wszystko przez blond włosy i niewinną twarz mojej partnerki.
Mówiłem wam, że krótka wersja tej historii jest zdecydowanie lepsza.

Ale nie mówiłem wam, że ludzie są spoko. Dzięki, obsługo stacji benzynowej, że nie jesteście kapusiami. Dzięki, że załatwiliśmy to w tak miły sposób. Dzięki, że powiedzieliście nam, co robić następnym razem.
Czyli dzwonić. Mimo że nigdzie nie ma numeru.