Prześladuje mnie tajemnica. Profesor Moriarty mojego wewnętrznego Sherlocka. Zagadka, która może nie stanowi głównej osi mojego życia, ale wraca w najmniej oczekiwanych momentach. Liczę, że pomożecie mi ją rozwiązać.

Wszystko zaczęło się, kiedy byłem małym chłopcem. Chciałbym opowiedzieć wam, jak dokładnie wyglądała ta historia, ale w sumie niewiele pamiętam – byłem tak mały, że nawet nie potrafiłem czytać. Ponieważ, jako genialne dziecko, nauczyłem się czytać błyskawicznie, zakładam, że miałem wtedy jakieś trzy miesiące. Mniej więcej, nie wiem dokładnie, nie znam się na dzieciach. To, czego za moment się dowiecie, jest tą dziwną mieszanką urwanych obrazów, niejasnych scen oraz rodzinnych anegdot znanych powszechnie pod nazwą wspomnień z dzieciństwa.

Byłem ja, byli moi rodzice i była książeczka z bajkami. Jedna z wielu, jak się domyślam, ale wśród tych wielu wyjątkowa. Moja ulubiona. Z takimi grubymi tekturowymi stronami, odpornymi na gryzienie dziąsłami, ślinienie i przystosowanymi do średniochwytnych dziecięcych łapek. A wśród tych stron i wśród tych bajek jedna, którą sobie wybrałem. Ukochana. Uwielbiałem ją tak, jak moi rodzice prawdopodobnie nienawidzili. Jeśli jesteś zmuszony do czytania czegoś kilka razy dziennie, to prędzej czy później to znienawidzisz. Uwielbiałem ją tak, że będąc tak małym chłopcem, że nie potrafiłem jeszcze czytać, czyli prawdopodobnie trzymiesięcznym, bo byłem genialnym dzieckiem, nauczyłem się jej na pamięć. Zabierałem rodzicom książkę i udawałem, że umiem już czytać. Recytowałem ją z pamięci, wzrokiem śledząc tekst i przerzucając strony. Prawdopodobnie w ten sposób, całkowicie samodzielnie, nauczyłem się czytać. W bardzo młodym wieku, warto wspomnieć.
Lata minęły, a historia o mojej miłości do bajki o czyżyku weszła do zbioru rodzinnych anegdot. Nie mam pojęcia, jakim prawem rządzą się rodzinne anegdoty, że wcale nie muszą być zabawne, ale tak jest, więc jeżeli ktoś ma mieć pretensje, że to wyjątkowo nudna historia, to nie do mnie, tylko tego, kto wymyśla zasady. Zresztą zbliżamy się już do zagadki. Najpierw jednak Czyżyka sen. Bo właśnie o tę bajkę chodzi. Tekst przepisałem z pamięci, nawet nie swojej, a matczynej. To było tak dawno temu, że tylko jej pamięć jeszcze to ogarnia.

Raz w letnią noc
W księżyca blasku
Spał sobie mały czyżyk w lasku
I śnił, że patrząc wprost w niebiosa
Miast gwiazd ziarenka widzi prosa.
Podfrunął więc i co do jednej
Wydziobał wszystkie gwiazdki biedne.
Dziwny był ten czyżyka sen.

Gdy słońce wzbiło się nad drzewa
Zbudził się czyżyk, ćwierka, ziewa
Pociera dziób o twardy pień
Kiedy przypomniał mu się sen
Przecież przez całą noc dziobałem
Dlaczego teraz głodny wstałem?
Cudny był ten czyżyka sen.

Powiesz, że nic specjalnego, powiesz, że zwykła bajka, a ja pewnie przyznam ci rację, tylko z dwoma ale. Po pierwsze, to była moja ulubiona bajka. Po drugie, według wszelkich przesłanek, ta bajka nie istnieje.

Nikt spoza mojej rodziny nigdy o niej nie słyszał. Książeczka zaginęła dawno temu w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach. Prawdopodobnie została oddana, kiedy z niej wyrosłem. Żadna z osób, z którymi na ten temat rozmawiałem, nigdy o niej nie słyszała. Nawet internet nie daje żadnej odpowiedzi, a wierzcie mi, że szukałem. Tak jak wiele osób, które za punkt honoru wzięły sobie udowodnienie mi, że jestem idiotą i nie umiem szukać w internecie.
Nie udowodniły.

Ale wy możecie. Bo jak na razie mam tylko dwie teorie. Albo własna matka robi mnie, nomen omen, w konia (wpuszcza w maliny/nabiera/kantuje/robi w balona i we wszystkie inne możliwe związki frazeologiczne pozwalające mi uniknąć stwierdzenia, że zwyczajnie robi mnie w chuja, którego nie wypada używać) albo doznaliśmy zbiorowej rodzinnej halucynacji. Bo wyjaśnienia, że ktoś sobie po prostu wydał książeczkę, której nikt inny nie przeczytał i która w ciągu dwudziestu paru lat popadła w niepamięć, nie przyjmuję. Jest zbyt prozaiczne.

Wierzę w was. Wierzę, że ktoś mi pomoże. Nie przewiduję wprawdzie żadnej nagrody, ale liczę, że to nikogo nie zniechęci. Chcę już znaleźć ukojenie. Jak detektyw ze starego filmu zamknąć sprawę. Otworzyć w samotności (ewentualnie z osobą, która mi pomoże, bo godne to i sprawiedliwe pić z partnerem, tak jest na filmach) butelkę whisky i zapomnieć. No może na drugi dzień jeszcze ostatni raz odruchowo powiedzieć

Przecież całą noc chlałem
Dlaczego znów spragniony wstałem

Tak. Ta bajka naprawdę wchodzi w głowę.