Nie wiem, jak wy, ale ja strasznie lubię te rzadkie chwile, kiedy wszystko gra. Albo chociaż coś dla odmiany gra. Kiedy świat udowadnia, że jest czymś więcej niż chaotycznym zbiorem mniej lub bardziej fortunnych zdarzeń.
wpis powstał we współpracy z marką Sennheiser
w ramach akcji społecznej Słuchaj Odpowiedzialnie
Jak te rzadkie chwile, w których muzyka tworzy idealne tło do tego, co właśnie przeżywasz. Kiedy udaje ci się wybrać ten jeden album, tę jedną playlistę czy tę jedną piosenkę, właściwą w tym momencie. Albo, jeszcze lepiej, kiedy ten podkład tworzy się sam z siebie. Jak piosenka puszczona w radiu, w knajpie czy usłyszana przypadkiem, kiedy stoisz sam w środku letniej nocy na przystanku autobusowym, może trochę zagubiony, a może nawet odrobinę pod wpływem (chociaż może wcale nie), a na światłach za twoimi plecami zatrzymuje się samochód, z którego otwartych okien leci Make it rain i to w wersji Foya Vance’a, a nie tego rudego typa od piosenki do Hobbita. I, kto wie, może nawet zaraz zaczyna padać, a chwilę później podjeżdża twój autobus nocny, więc wsiadasz, bo nie masz już po co stać, bo samochód dostał zielone światło.
Ale to nie zawsze musi być twoja ulubiona piosenka. Pamiętam nasze pierwsze wspólne żagle z K. Zatrzymaliśmy się na noc, tak jak kilka innych załóg, przy jakiejś małej wyspie. Na łódkach imprezy, które są na najlepszej drodze do połączenia się przy ognisku. My po drugiej stronie wyspy, na małej plaży, patrzymy na odbijający się w wodzie księżyc (tak, wiem jak to brzmi), wymieniamy pierwsze tak długie i słodkie pocałunki i prostą drogą zmierzamy w kierunku tego, co później zostanie nazwane i na zawsze zapamiętane jako Incydent z Wielką Żabą, a od strony ognisk dociera do nas muzyka.
Zrozumcie mnie dobrze, ja nawet nie lubię Kings of Leon, ale od tamtej pory Closer jest w jakimś sensie naszą piosenką. No, jedną z naszych piosenek.
To nie zawsze muszą być takie duże chwile. Czasami wystarczy Kavinsky podczas nocnej jazdy samochodem albo Yelawolf na słuchawkach, przy którym idzie się przez miasto, jakby całe należało do ciebie. High by the beach słuchane przed zaśnięciem w chłodny wieczór niebieskiego poniedziałku.
To, co chcę powiedzieć, to to, że dla mnie muzyka jest ważna i wierzę, że dla wielu z was też (chociaż niekoniecznie w taki sposób, jak dla mnie), i głupio by było, gdyby nagle się skończyła. Dlatego chciałbym opowiedzieć wam o akcji Usłysz Dobre Dźwięki, zaaranżowanej przez Filharmonię im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie przy akompaniamencie Sennheiser.
W ramach akcji zorganizowano, między innymi, serię wydarzeń artystycznych, szkolenia dla nauczycieli i bezpłatne badania słuchu (w sumie tego, że nie załapałem się na to ostatnie, żałuję najbardziej. Zawsze sobie powtarzam, że muszę sobie zrobić jakiś przegląd techniczny, i wiecznie to odkładam. Bardziej dbam o samochód niż o siebie, a praktycznie nie dbam o samochód). Byłoby naprawdę spoko, gdyby takie akcje odbywały się latem na szerszą skalę i obejmowały więcej miast. Wydaje mi się, że za mało uwagi poświęcamy profilaktyce i edukacji. I mam do tego podstawy. Właściwie jedną podstawę. Własną niewiedzę.
Na stronie Słuchaj Odpowiedzialnie możecie znaleźć przedstawione w prostej i przystępnej formie (i przy okazji ładnej oprawie) podstawowe zasady bezpieczeństwa i higieny używania słuchawek. Oczywisty był dla mnie z tego tylko punkt pierwszy. Zawsze wiedziałem, że nie można słuchać muzyki na pełnej głośności. Mówiła mi o tym mama, przypominał mi telefon za każdym razem, kiedy podgłaśniałem muzykę. Ale nikt mi do tej pory nie wyjaśnił, że dwie kreski ciszej raczej nie robią w tym wypadku roboty i w większości przypadków nie powinno się słuchać muzyki powyżej połowy dostępnego zakresu głośności. Ani o tym, że nawet jeśli ustawisz odpowiednią głośność, nie powinieneś słuchać muzyki dłużej niż godzinę dziennie.
Jednak to, co zaskoczyło mnie najbardziej, to doświadczenie na własnej skórze. Nigdy nie wierzyłem w sens kupowania dobrych słuchawek. Mam w domu dobre audio i to na nim słuchałem muzyki w dobrej jakości. Słuchawki miały po prostu grać. W autobusie, pociągu albo kiedy pracuję w kawiarni i potrzebuję odciąć się od gwaru. Przy okazji tej współpracy dostaliśmy do przetestowania słuchawki Sennheiser 4.50BTNC (takie jak na zdjęciu) i jestem w szoku. Są tak dobrze wygłuszone, że nawet przy niewielkiej głośności nie słyszy się otoczenia. I naprawdę słyszy się muzykę. Odcinają cię od świata do tego stopnia, że nie chodzę w nich po mieście, bo obawiam się potrącenia. Za to K chodzi w nich po domu każdego wieczora, bo pozwalają jej nie słyszeć tego, jak krzyczę na konsolę (tudzież na kolegów przez konsolę). Polecam przejść się do jakiegoś salonu i przekonać samemu na jakimś wyższym modelu.
A zatytuowałem ten wpis Soundtrack do naszego życia zamiast Soundtrack do mojego życia dlatego, że mam nadzieję, że podzielicie się z nami swoimi historiami związanymi z muzyką. Może uda nam się stworzyć jakąś fajną wspólną playlistę. I będziemy jej słuchać zgodnie z zasadami higieny, skoro już je znamy 😉