Gdybym miał wymienić trzy pytania, które wywołują u mnie największy dyskomfort, pierwszym byłoby kiedy ślub. Drugie pytanie o to, czy jestem blogerem. Trzecie to pytanie o ulubioną książkę.
O ile z pytaniem o ślub mogę poradzić sobie bardzo łatwo, odpowiadając, zgodnie z prawdą, że czekam, aż K mi się oświadczy, a na jakiekolwiek pytanie o bloga mogę spokojnie odpowiedzieć: Blogi? To takie internetowe pamiętniczki? i udawać normalnego człowieka spoza internetu, to z odpowiedzią na pytanie o ulubioną książkę mam problem.
Wszystko przez to, że na podstawie odpowiedzi na to pytanie można sobie wyrobić trwałą opinię na temat człowieka. Przynajmniej ja tak robię, a skoro ja to robię, to znaczy, że wszyscy tak robią, nie?
Jak laska odpowie, że uwielbia Panią Bovary, można spokojnie założyć, że jest typem oczytanej Dżesiki i gdzieś nad tyłkiem ma wytatuowane Jeśli nie potrafisz znieść mnie, kiedy jestem najgorsza, to cholernie pewne, że nie zasługujesz na mnie, kiedy jestem najlepsza.
Jeśli dorosły powie, że uwielbia serię Harry Potter, możesz być pewien, że spędza czas na pisaniu, albo co gorsza czytaniu, fanfików o romansie Harry’ego i Draco.
Z grubsza każdy, kto wymienia lekturę szkolną, jest albo trzynastolatkiem, który rzucił jedynym tytułem, jaki pamiętał, albo idiotą. Chyba, że wymienia którąś z tych “lepszych” lektur, jak Zbrodnia i kara. Wtedy jest nadętym idiotą.
A każdy, kto twierdzi, że lubi Ulissesa, to podły łgarz i kłamca. Nikt nie lubi Ulissesa.
Jeśli wymieni książkę, której nie znasz, jest hipsterem, jeśli wymieni książkę, której nie lubisz, jest głupi, jeśli wymieni 50 twarzy Greya, nie wie, gdzie jest łechtaczka itd.
Wiecie, o co chodzi.
Boję się zadawać to pytanie, bo boję się, że ktoś w odpowiedzi poda złą książkę.
Boję się, kiedy zadają to pytanie, bo wiem, że w odpowiedzi podam złą książkę.
Nie może być inaczej, bo w historii ludzkości powstały tylko dwie obiektywnie dobre książki. Żadna z nich nie jest moją ulubioną. Najprawdopodobniej żadna z nich nie jest twoją ulubioną.
Dlatego tak rzadko przyznaję się do tytułu swojej ulubionej książki. Łatwiej podać mi tytuł innej, powszechnie docenianej, niż przyznać się do uwielbienia prostej historii miłosnej z odrobiną kryminału w tle. Bo moja ulubiona książka jest zła. Ja to wiem, ale oni nie wiedzą, że ja wiem.
Ale, skoro wszyscy lubimy złe książki, to nie powinno być problemu, nie? No właśnie nie. Wszystko dlatego, że, w większości, nie jesteśmy sobie w stanie ogarnąć różnicy pomiędzy oceną obiektywną i subiektywną. I z faktem, że ktoś może się z naszymi preferencjami nie zgadzać.
Fajnie to widać na przykładzie programu, nomen omen, Złe Książki Pawła Opydo. Fanom, którym wcześniej podobało się wytykanie błędów w obiektywnie złym Greyu, albo wcale nie lepszych książkach Katarzyny Michalak, nie podeszło zrobienie tego samego z Harrym Potterem. Kiedy fani wątpliwej klasy romansów oburzali się na niesprawiedliwe ocenianie książek i czepialskie podejście, fani programu zarzucali im brak dystansu. Wielu z nich nagle straciło cały dystans, gdy na tapecie wylądowało ich ukochane wątpliwej jakości fantasy dla dzieci.
Mamy problem. Problemem nie jest to, że upowszechnienie się internetu sprawiło, że ludzie nie tylko zaczęli powszechniej, tak w sieci, jak i w realu (jakby była jeszcze jakaś różnica), wygłaszać swoje opinie, ale jeszcze mieć czelność uważać, że ich opinie coś znaczą. Nie.
Opinie od tego są, żeby je mieć.
Internet od tego jest, żeby te opinie wygłaszać.
I wszystkie większość z nich pewnie nawet ma jakieś znaczenie. Jedne większe, inne mniejsze, ale jakieś.
Prawdziwym problemem jest to, że ludzie się za bardzo do swoich opinii przyzwyczajają, za bardzo w nie wierzą. Spróbuj przy K powiedzieć coś złego o Kingu. Dostaniesz w pysk godzinnym wykładem, w którym udowodni ci, że nie masz racji. Albo ręką, zależy jaki będzie miała nastrój. Spróbuj przy mnie powiedzieć, że dzisiaj już się nie robi wspaniałej muzyki, i dostaniesz to samo.
Często nie potrafimy spojrzeć z dystansu i zobaczyć szerszego obrazka.
A szerszy obrazek jest taki, że twoja ulubiona książka jest zła i moja ulubiona książka jest zła, bo każdą (poza dwiema) da się przeczytać tak, żeby wypadła źle. Czasami trzeba postarać się bardziej, czasami mniej, ale zawsze się da. I dlatego, że odbieramy świat inaczej i zawsze znajdzie się ktoś, kto twojej książki zwyczajnie nie lubi. I ma do tego prawo. To jego subiektywna opinia. Jest tak samo właściwa jak twoja subiektywna opinia.
Moja ulubiona książka to “Siedem dalekich rejsów”.
“Siedem dalekich rejsów” to książka zła. Kocham ją i w sumie w nosie mam twoją opinię.
No chyba że powiesz o niej coś złego.