Nie umiałam już w przedszkolu. Inne dziewczynki, którym oczywiście skrycie zazdrościłam, zawsze były otoczone wianuszkiem koleżanek. Chichrały się, chodziły w podobnych sukienkach, podobnie się czesały, częstowały się cukierkami i odwiedzały z “nocowaniem”, bo ich mamusie się całkiem lubiły.

Ja od zawsze byłam dwa razy od nich wyższa, a siniaki miałam nawet na czole, więc nie byłam interesującym obiektem do zawierania przyjaźni “na zawsze”.
Dziś mam nadzieję, że te małe jędze po prostu się mnie bały.
Jednak tęskniłam, jak każda mała dziewczynka, za byciem w centrum uwagi i posiadaniem przyjaciółki “od serca”.
Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że bycie w związku z dziewczyną jest stokroć trudniejsze niż bycie z facetem.
Nie zdawałam sobie sprawy, co mnie czeka.
Tak, bo przyjaźń z dziewczyną to prawdziwy związek, a nie jakieś tam pitu-pitu.
Kiedyś się tym martwiłam. Myślałam:

“Ojejku, jejku, jak przejdę przez życie bez kobiety po mojej lewicy, która będzie przyjmować mnie u siebie w środku nocy, której będę mogła się wypłakać i wypić z nią litr wina i pół wódki, i sześć szlugów, byśmy paliły i snuły smutki, z którą będę mogła rozmawiać ciągle przez telefon, aż mi operator telefonii komórkowej zablokuje wychodzące za niezapłacone rachunki, i wreszcie, która będzie lajkowała każde moje zdjęcie na Naszej Klasie albo na tym nowym, eee, Fejscośtamie…?”.

Teraz już się nie martwię. Nie tak bardzo.
Pocieszę was, te, co też nie umieją: jest nas więcej, niż sobie wyobrażacie.
Dlaczego? Są dwa główne powody:

Angażujemy się zbyt mocno

Wszędzie razem. Po wyjściu ze szkoły/sali wykładowej wisisz z nią na telefonie, paplając na temat kałuż spotkanych w drodze do domu (Znów pada! Nie cierpię tej jesieni. Niech już będą święta!) i tego przystojniaka, który ochlapał nas błotem, odjeżdżając z piskiem opon swoim golfem (Na pewno zrobił to specjalnie, bo mu się podobasz! – potakuje twoja druga damska połówka. – Jesteś taka urocza, że pewnie się zagapił!). Nocujecie u siebie, upijając się przy okazji do nieprzytomności (lepiej) bądź doprowadzając się do takiego stanu, w którym obiecujecie sobie dozgonne uczucie i wspólne zamieszkanie po studiach – mężowie i kochankowie mogą się zmieniać, ale wasza przyjaźń (miłość) jest niezmienna, i w ogóle wiesz, do grobowej deski, i jeszcze dalej (gorzej). Chodzicie przy sobie nago, bo przecież ta druga obsypuje cię komplementami od stóp do głów (Ale masz piękne cycki! Nie musisz nosić stanika! Zazdroszczę ci! Jak będę robić swoje, to na ich wzór.). Towarzyszycie sobie podczas randek. Awantury z zazdrości, drapanie po twarzy, wyrzuty i rozdzierające sceny na ulicy, bo “wolisz swojego chłopaka od niej”? Da się przymknąć oko, w końcu to dobrze, że tak cię lubi. Obgadujecie facetów, z którymi się spotykacie (i kolegów z ławki, kolegów kolegów, chłopaków koleżanek, ekschłopaków koleżanek i tych, z którymi sypiają wasze koleżanki, zdradzając swoich chłopaków). Przy okazji obgadujecie wszystkie wasze koleżanki – przecież to jak w studnię, nie?
Otóż nie.
W każdym związku przychodzi kryzys. I o tyle, o ile w prawdziwym związku dba się o to, by szybko go zneutralizować, o tyle w związku dwóch przyjaciółek zdrada przychodzi całkiem łatwo. I, tak naprawdę, nie można jej uznać za zdradę. Bo przecież to tylko przyjaźń. Przecież nie jesteście parą.
Parą, nie parą, a boli tak samo, jak kiedy dowiadujesz się, że twój facet sześć razy “niechcący” spotkał swoją byłą w kawiarni rzut beretem od waszego mieszkania. I dwa razy w waszym łóżku.
Zaczyna się od niewinnego: “Dzisiaj nie wpadnę. Jakoś źle się czuję”. Potem widzisz (bądź sama jesteś widziana – to działa w obie strony), jak jakaś Kasia nie-wiadomo-skąd (na pewno wredna suka) oznacza twoją koleżankę na zdjęciu, na którym wiją się w upojnym tańcu w jakimś podrzędnym klubie (i jeszcze ten opis: “Ja i moja krejzolka w piątek, piąteczek, piątunio!”. Wieśniara). Dzwonisz i domagasz się wyjaśnień. Przyjaciółka zbywa cię lekceważącym: “Po twoim telefonie poczułam się lepiej, więc dałam się Kasi z dołu wyciągnąć na chwilkę na disco. To nic poważnego”.
Ty już wiesz, że kłamie.
Reszta toczy się bardzo szybko. Wkrótce masz złamane serce (Jak ona mogła! Jak mogła powiedzieć: “Nasze drogi się rozeszły. Od dziś zostaję buddyjską mniszką, a tylko Kasia może mi pomóc osiągnąć nirwanę, bo była w Tybecie przez dwa tygodnie”. Przecież oddałaś jej całą swoją młodość! (i tę nową bluzkę, bo tak strasznie jej pragnęła).
W końcu, przechodząc obok niej na szkolnym/uniwersyteckim korytarzu, słyszysz szept jej nowej przyjaciółki “od serca”:
To ta pijaczka, co ma takie słabe cycki?

Angażujemy się za słabo

Możesz angażować się za słabo z natury. Taka już jesteś. Możesz również zostać zraniona przez kobiety (patrz wyżej) i postanawiasz się już nigdy z nimi nie przyjaźnić. Od dziś jesteś królową lodu, skupiasz się, w zależności od stanu posiadania, na swoim chłopaku i rozwoju osobistym, by w przyszłości zarabiać dużo pieniędzy i wyprowadzić się na Islandię, a na piwo będziesz chodziła z kolegami z podstawówki. Albo z kolegami twojego faceta. Po co ci jakiś kamień u nogi, który podbiera szminki i ośmiela się lepiej od ciebie wyglądać, kiedy ci najbardziej zależy na zrobieniu efektu wow.
Odrzucasz wszelkie przejawy sympatii.
Burczysz: “Jak wracam do domu, to już nie mam na nic siły”, gdy nieśmiała blondynka proponuje ci, byście się razem pouczyły. Dzwonią koleżanki, by wyciągnąć cię na imprezę? Akurat szykujesz romantyczny wieczór z kubkiem kakao i książką. Przyjaciółki z dzieciństwa chcą się spotkać? Myślisz panicznie: “A o czym ja będę z nimi rozmawiała? O ślubach i dzieciach?” i wykręcasz się chorym kotem. Gdy w końcu komuś uda się wyciągnąć cię z ciepłego kurwidołka samotności, już od tak dawna nie rozmawiałaś z dziewczynami, że na zagajenie: “Co tam u ciebie słychać?”, odpowiadasz: “Eee, ostatnio musiałam wymienić miskę olejową”.

Tak właśnie jest. Albo za mocno, albo za słabo. Nigdy pośrodku.

Od wielu lat poszukuję idealnej równowagi pomiędzy przyjaźnieniem się z kobietami a byciem kobietą. Chciałabym wiedzieć, kiedy powinnam zadzwonić, a kiedy powinnam darować sobie półgodzinny monolog o rozdwojonych końcówkach. Chciałabym pamiętać o podtrzymywaniu znajomości – bo to, co widzę na fejsbukowym wallu, to przecież tylko jedna strona czyjegoś życia. Czasem chciałabym umieć w koleżanki.
Ale nie żeby mi jakoś na tym specjalnie zależało.
Bo mi nie zależy.

Prawda?