Absolutnie nie.
Przecież to oczywiste.
Jestem wykształcona, nowoczesna, racjonalnie myśląca, wiem, co to teoria ewolucji, czytam mądre książki, a tata mi kiedyś wytłumaczył trochę fizyki. Zewsząd otacza mnie wiedza.

Gdzie w tym wszystkim miejsce na jakieś wyssane z palca bujdy, gazetowe horoskopy, chodzenie do wróżki, wróżenie z kart czy przelewanie wosku przez klucz w andrzejkowy wieczór?

Więc nie wierzę we wróżby.
To przecież pozostałość po ciemnych wiekach, prawda? Tych czasach, w których ludzie musieli sobie tłumaczyć okropieństwa, które im się przytrafiały. Albo domena współczesnych, którzy nie potrafią wziąć w karby swojego życia i potrzebują, by ktoś ich popchnął do działania albo usprawiedliwił ich porażki losem zapisanym w gwiazdach.
Bo szczęścia przecież nie trzeba tłumaczyć.

Każda wróżka to przecież kanciara, która posiada odrobinę wiedzy psychologicznej – spojrzy się taka na klientkę (jeśli wcześniej nie obczaiła jej na Fejsie), gdy ta tylko stanie na progu jej dusznej kanciapy obwieszonej świecidełkami i ciężkimi kotarami (nie, żebym kiedykolwiek to widziała. Przecież wspomniałam, że nie wierzę. Tak to sobie po prostu wyobrażam), i już wie, kto przyszedł się spytać o to, czy w końcu pozna tego przystojnego blondyna lub cycatą brunetkę o szlachetnym obliczu; a kto raczej chce usłyszeć, że tak, jej synowa to rzeczywiście zołza (“W twoim otoczeniu jest ktoś, kto wysyła nieprzyjazną energię. Ma włosy i oczy, i pieeeersi… I niekorzystnie wpływa na twojego syna, który jest takim dobrym człowiekiem. Od razu widzę, taaaak, wręcz to czuję!”).

Tak, nie wierzę wróżkom, ale…

W liceum trochę wagarowałam. Włóczyłam się po parkach i wszelakiego rodzaju innych dziurach w czasie, w którym grzecznie powinnam siedzieć na zaciągającym rajstopy niewygodnym krzesełku w sali od polskiego i słuchać, dlaczego Izabela Łęcka tak naprawdę nie była zwykłą dziwką, a wiecznie poszukującą, rozerwaną wewnętrznie ofiarą właściwego tamtym czasom wychowania młodych kobiet. A według mnie była po prostu dziwką.
Więc włóczyłam się po parkach, a parki, jak wiadomo, to przybytki dziwnych ludzi. Zazwyczaj wystarczyło solidnie nadużyć czarnej kredki do oczu, by uniknąć zaczepek. Niestety, któregoś razu fortel nie zadziałał na starą Cygankę, w czterech spódnicach, obwieszoną od góry do dołu łańcuszkami.
– Powróżyć, piękne dziewczęta? – wyrosła przed nami spod ziemi, czym wystraszyła moją towarzyszkę, z natury dość bojaźliwą, która aż upuściła na ziemię wysępionego od starszego kolegi papierosa. – Za dziesięć złotych na chleb dla mych dzieciów, przepowiem wam przyszłość. Już mam ją przed oczami, oooo, taaaak…
– Nic nie chcę od pani. Dziękuję – odpowiedziałam, ciągnąc przyjaciółkę za kaptur obszyty sztucznym futrem. Ona ani ruszyła się z miejsca, tylko okrągłymi oczami wpatrywała się w kobietę. Ta od razu wyczuła możliwość zarobku i wyciągnęła przed siebie dłoń z bardzo długimi, ostro zakończonymi paznokciami.
– Daaaajcie na chleb, a powróżę.
– Nie. Do widzenia.
– No jak nie, to nie, ale i tak wam powróżę! – krzyczała za nami, a ja popychałam przed sobą koleżankę, próbując jak najszybciej zejść babie z oczu. – Ty, ruda, ty to dzieci będziesz miała. Dużo dzieci. I to z cudzoziemcem! Będziesz mieszkała w dużym domu za wielką wodą, tak. A ty, wysoka, ty się tak nie denerwuj, bo i ciebie spotka przeznaczenie, chociaż sądzisz, żeś taka mądra. Teraz myślisz, że nic w życiu nie osiągniesz i boisz się, że nie będziesz nic znaczyła, a zobaczysz, życie wyniesie cię na szczyty…
Dalej już nie słyszałam, bo uciekłyśmy.

Minęła dekada.
Moja przyjaciółka mieszka dziś w Stanach. Z mężem, Amerykaninem. O dzieciach na razie mi nic wiadomo.
Może to czysty przypadek, może przepowiednia się spełniła. Może to moja przyjaciółka sprawiła, że życie sprostało przepowiedni.
A ja? No cóż.
Za każdym razem, gdy robiłam kolejny ważny krok w swoim życiu, przypominałam sobie słowa Cyganki. “Życie wyniesie cię na szczyty”. I podejmowałam ryzyko.
Ale przecież nie wierzę we wróżby, nie?

Konrad też nie wierzy.
Jego mama też chyba nie, ale w przeciwieństwie do mnie była u wróżki. Ta przepowiedziała, że jej jedyny syn znajdzie tak nieprawdopodobny sposób na życie, że z początku będzie się wydawał aż śmieszny. Uwierzyła jej od razu. Łatwo było uwierzyć, znając go przez całe jego życie. Wróżka dodała, że najważniejsze to to, by go nie ograniczać na drodze do szczęścia i wspierać go w każdym działaniu.
Konrada rodzice znieśli z kamienną twarzą jego walki na topory i tarcze.
Paintball.
Agencję koncertową.
Gdy myśleli, że już nic dziwniejszego się nie wydarzy,
Konrad zaczął blogować.

I tak się czasem zastanawiam.
Niby nie wierzę w te wróżby.
Chociaż jak cofam się po coś do domu, zawsze muszę usiąść, choć na chwilę.
Ale nie jestem przesądna.
Nigdy nie całuję się i nie witam z kimś przez próg, wrzucam pod łóżko kasztany, wieszam na drzwiach czerwone wstążki.
Niby to wszystko to tylko zabobony.
Ale Konrad nigdy nie dostał i nigdy nie dostanie ode mnie zegarka, bo podobno taki prezent odlicza czas do końca związku.

To wszystko to tak tylko, na wszelki wypadek.
Chociaż…
Czasem miło pomyśleć, że na świecie jest miejsce na odrobinę magii.