Od dzieciństwa cały rok niecierpliwie wyczekiwałam grudnia. Nawet nie chodzi o to, że rajcowały mnie kolorowe światełka, błysk papieru do pakowania prezentów czy straszny śmieszny facet w czerwonym ubranku, który przychodził do przedszkola i tańczył z nami w kółeczku “Hu hu ha, nasza zima zła” na balu karnawałowym.

Ani nawet o prezenty, bo rodzice pilnowali, by były wyważone.

Chodzi o ten konkretny czas.
W pewnym momencie mojego dzieciństwa odkryłam prostą matematyczną zależność: jeśli do 6 grudnia, czyli do mikołajek, kiedy to stawia się czyściutkiego prawego bucika obok drzwi, by Mikołaj go zauważył (pamiętacie ten niepokój, gdy akurat ten dzień wypadał wtedy, gdy byliście gdzieś z rodzicami w odwiedzinach? Czy Mikołaj aby na pewno wie, gdzie jesteście?), doda się kolejne 6 dni, otrzymuje się 12 grudnia, czyli dzień moich urodzin, który od zawsze traktowałam jako najważniejszy dzień w roku; a jeśli do 12 grudnia doda się kolejne 12 dni, to już sami wiecie, co wychodzi:)
Tak że od zawsze uważałam się za dziecko świąt.
I że święta powinny być jak najdłuższe, bo, jak to już kiedyś zaśpiewał Chester Bennington z Linkin Park:

“This is my december
This is my time of the year”

Póki żyliśmy szkolnym życiem, stan świątecznego nastroju był taki prosty do osiągnięcia. Dorośli wszystko robili za nas. Już od końca listopada, a czasem nawet od jego połowy, trwały próby jasełek lub przedstawień świątecznych. Szkolne sale i korytarze przyozdabiały panie od plastyki, wycinając z rwącego się strasznie papieru łańcuchy i wieszając rozkoszne, koślawe aniołki z waty, wyprodukowane na zajęciach w klasach I-III. Terroryzowaliśmy w domach rodziców, zmuszając ich do ćwiczenia z nami kwestii z przedstawień czy rysowania za nas choinkowych szlaczków w zeszytach. Piekliśmy pierniki na zajęciach z techniki i wmuszaliśmy te twarde jak głaz grudki ciasta swoim dziadkom, wujkom i dalszej rodzinie (pewnie u którejś z babć leżą jeszcze, schowane głęboko w kuchennych czeluściach, pierniki z roku pańskiego ‘92, których nie odważyła się podać do herbatki nawet tej wstrętnej plotkarze z naprzeciwka). Na zajęciach z języków obcych uczyliśmy się śpiewać “Last Christmas” (bo łatwe) albo Lennona i Yoko Ono czy McCartneya (bo nauczycielka kochała w młodości Beatlesów), ale nigdy “Thank God it’s Christmas” Queen (bo drugiego Freddiego nie ma i nie będzie).
W domach czekaliśmy na śnieg, przyklejając noski w mroźny wieczór do szyby, która jak na złość nie chciała pokryć się kwiatami malowanymi przez Dziadka Mroza.
Po prostu czuło się te święta nawet w koniuszkach palców.
Było magicznie.
I święta trwały naprawdę długo.

Dziś, gdy dorosłość sprawiła, że zaokrągliliśmy się tu i ówdzie, wyrosły nam wąsy i brody, a w kącikach oczu pojawiły się pierwsze mimiczne (na pewno, bo przecież nie ze starości) zmarszczki – sami powinniśmy dbać o ten nastrój.
Bo oczywiście można nic nie robić.
Wzdychać na kolejki w sklepach, bo konsumpcjonizm.
Narzekać na świąteczne piosenki w radiu, bo męczą nimi od miesiąca, jakby nie mogli puścić “Dies irae” Verdiego, bo przecież do tego zmierza ten świat.
Burczeć, że ostatni raz świąteczny nastrój się poczuło dwadzieścia lat temu, kiedy to święta spędzało się na wsi i próbowało namówić zwierzęta do gadania w wigilijną noc (raz mi się udało ze świnką. Tak myślę).
Komentować u ludzi na instagramie, że choinkę powinno się ubierać dopiero 23 grudnia, bo to zabija święta, już ma się dość tego żałosnego świątecznego nastrojutwój sweter z bombką jest brzydki, ja bym tego nie nałożyła nawet do wynoszenia śmieci.
I oddychać z ulgą, idąc do pracy 28 grudnia. Święta, święta i po świętach.
A można inaczej.

Słuchaj
Już od początku grudnia można słuchać nastrojowej muzyki. Nie tylko znanych wszystkim piosenek z radia, ale starych amerykańskich kawałków, Franka Sinatry, Binga Crosby’ego, Brendy Lee, polskich kolęd, jeśli ktoś lubi i wierzy. Lecące cichutko z gramofonu czy komputera stają się tłem dla naszego grudniowego życia, i zupełnie niechcący, wprowadzamy się w błogi, świąteczny nastrój. Jak można narzekać, gdy wciąż w głowie pobrzmiewają dzwonki sań?:)

Załóż
Każdy (a raczej każda, ale mogę się mylić) ma w swojej szafie coś z cekinami, brokatem, pobłyskującego jak jabłko w karmelu na świątecznym jarmarku. Kupione pod wpływem chwili, na sylwestra. Ubierz to, dziś, teraz, zaraz! W grudniu wiele rzeczy uchodzi na sucho, a już na pewno błyszcząca spódnica, sukienka w gwiazdki czy sweter w zezowate renifery. Spraw, by ludzie uśmiechnęli się na twój widok! A ci smutni poczuli, że warto jest się cieszyć:)

Wąchaj
Święta pełne są zapachów. Czy to świeżo ściętego świerka, czy mroźnego spaceru, czy grzanego piwa pełnego goździków i pomarańczy, pitego z przyjaciółmi w zacisznej knajpce. Wosków zapachowych do kominka, cynamonowych świeczek, obieranych mandarynek. Nawet zapach płynu do mycia okien jest cudowny, bo mnie, sprzątającej tylko na specjalne okazje, nierozerwalnie kojarzy się ze świętami. Wąchaj i rozkoszuj się nimi, zapamiętuj je, celebruj. Wówczas nawet w chwilach zwątpienia z łatwością będzie można wypełnić pustkę w swojej głowie wspaniałościami. Bo te zapachy wiążą się z pięknymi wspomnieniami. I obrazami.

Ozdabiaj
Rozwieś lampki i latarenki, rozstaw świeczki. Rozświetl swoje otoczenie ciepłym, migoczącym światłem. Zmień wygaszacz ekranu na ten retro, z płonącym kominkiem. Nie muszą to być od razu przecież świąteczne ozdoby – mogą być zimowe. Spraw, by twoje otoczenie wyglądało wyjątkowo, byś czuł się w nim jak Król(owa) Śniegu (tylko nie uprowadzaj małych chłopców).

Rozweselaj (Dziel się)
W internecie mnóstwo ludzi cieszy się ze świąt i roztacza wokół siebie świąteczną aurę. Z instagrama wylewa się na nas potok nastrojowych zdjęć, blogerzy publikują poradniki prezentowe, na stronach kulinarnych pysznią się pierniki i inne słodkości. Na co dzień funkcjonując w internecie, można odnieść wrażenie, że ludzie w przededniu świąt dzielą się na dwa rodzaje: na tych, którzy świętami wprost epatują, i na tych, którzy ich nie lubią, i dają upust swojej niechęci.
A jak jest w realu?
Czas, który ciągle, nie wiadomo dlaczego, nas goni, nie pozwala zbytnio budować atmosfery świąt. Do pracy na 8, po 16 zakupy, odebrać dzieci, zrobić obiad, posprzątać i zrobić pranie, i to w zupełnej ciemności. Aż żyć się odechciewa, a co dopiero zawracać sobie głowę wieszaniem miesiąc wcześniej lampek bądź kupnem ładnego stojaka pod choinkę (którego brak okaże się dopiero wtedy, gdy choinka będzie już czekała na niego w domu). Ani się obejrzymy, a już jest po wszystkim, a my nawet nie zdążyliśmy nałożyć ukochanego świątecznego swetra…

Jeśli jesteś tym szczęściarzem, który ma czas na radowanie się świętami, upiecz pierniczki i rozdaj je w pracy. Nałóż czapkę Mikołaja i rozweselaj wszystkich w biurze. Uśmiechnij się do ludzi na ulicy, przytrzymaj drzwi, przepuść w kolejce.
Jeśli drażnią cię święta, to chociaż przyjmij tego pierniczka. Jeśli ci nie posmakuje, to odwzajemnij ten uśmiech, chociaż do świąt pozostało jeszcze kilkanaście dni. Pozwól innym cieszyć się świętami, pielęgnować w nich dziecięcą radość i dbać o jakość swojego życia.
A jeśli poczujesz się samotny, znów będziesz chciał coś wspomnieć o tym, że nastrój świąteczny już dawno umarł, stań przed lustrem i zapytaj siebie szczerze:

A co ty zrobiłeś dziś dla świąt?