Gdy czytacie ten wpis, prawdopodobnie już zdążyłam owinąć świeżo upieczony placek z wiśniami w kraciastą ściereczkę, zapiąć przy szarym swetrze broszkę, wygładzić rąbek brązowej spódniczki i wyjść do przyjaciół oglądać finał trzeciego sezonu Twin Peaks.
Przy tej okazji chciałabym się podzielić z wami moim przepisem na cholernie dobry placek z wiśniami. Taki, że nie możesz poprzestać na jednym kawałku. Taki, że idealnie pasuje do gorącej kawy w zimny poranek, gdy niebo zasnute jest chmurami i zbiera się na deszcz. Taki, który przeniesie was do amerykańskiej jadłodajni z początku lat 90., w której kelnerki dolewają wam kawy niezliczoną ilość razy, a przy sąsiednim stoliku siedzą licealistki w swetrach, pijąc mleczne koktajle z wisienką na czubku bitej śmietany.
(Drugim powodem powstania tego wpisu jest fakt, że stałam wczoraj w sklepie i przez pół godziny próbowałam na swoim Instagramie odnaleźć ten przepis, bo pamiętałam, że w zeszłym roku go komuś podawałam).
Składniki na oko (nawet jeśli czegoś będzie mniej czy więcej, to i tak to nie ma znaczenia – sprawdziłam):
Na kruche ciasto:
2 szklanki mąki
3/4 kostki masła
3 łyżki cukru
2 jajka
łyżka zimnej wody
Na nadzienie:
900 g mrożonych wiśni
szklanka cukru
sok z połowy cytryny
skórka starta z cytryny
kilka kropli aromatu migdałowego
2-3 czubate łyżki skrobi/mąki ziemniaczanej
Dodatkowo:
rozbełtane jajko
gruby cukier (ale równie dobrze sprawdzi się zwykły)
Jak zrobić cholernie dobry placek z wiśniami:
Pokrojone na kawałeczki masło z mąką zagniatamy, jak umiemy (fascynowało mnie zawsze w przepisach to sformułowanie “siekamy miękkie masło z mąką”. Nożem. Tak samo z tym robieniem dziurki w kopczyku mąki, by wbić tam jajka. Jak to potem zagnieść, by jajka nie rozpłynęły się na boki?).
Dodajemy cukier. Jajka warto wcześniej wybełtać w szklance z łyżką wody, wtedy lepiej się połączą z resztą. Gnieciemy, aż ciasto będzie gładkie, ale nielepiące. Formujemy kulę, zawijamy ją w folię/wkładamy do pudełka z pokrywką i chłodzimy przez godzinę w lodówce (lub w wersji super fast wkładamy na 20 minut do zamrażalnika).
Mamy godzinę, więc bierzemy się za wiśnie. W zależności od tego, na jak grubej warstwie nadzienia nam zależy, dobieramy ilość wiśni: przeciętne opakowanie mrożonych ma 450 g i to będzie cienka warstwa, więc rekomenduję wykorzystać co najmniej dwa opakowania. Dziś, po godzinnym bieganiu po sklepach w poszukiwaniu mrożonych wiśni (bo wczoraj kupiłam, nie do wiary, tylko jedną paczkę), znalazłam wiśnie w słoiku, a że w składzie miały tylko siebie, wodę i cukier, też się nadały. Wiśnie wrzucamy do garnuszka, gotujemy, redukujemy, patrzymy, jak ładnie gęstnieją, dosypujemy pół szklanki cukru, mieszamy, parzymy język łyżką, by sprawdzić, czy wystarczająco słodkie, dosypujemy drugie pół szklanki cukru, ponownie próbujemy. Dodajemy kilka kropli aromatu migdałowego (można pominąć, ale połączenie wiśni z aromatem migdałowym naprawdę coś w sobie ma), sok z połowy cytryny i ewentualnie trochę startej z niej skórki. W tym miejscu ja pewnie znów dosypuję trochę cukru – to wszystko zależy od kwaśności wiśni i tego, jak bardzo słodkie nadzienia lubimy – ja uwielbiam mocno słodko-kwaśny smak.
Gdy już uzyskamy zadowalający nas smak, odlewamy do szklanki trochę gorącego wiśniowego soku i mieszamy go z 2 łyżkami skrobi. Mieszaninę wlewamy z powrotem do garnka, mieszamy i patrzymy, jak nam wszystko pięknie gęstnieje i zaczyna przypominać w konsystencji dżem. Trzeba pamiętać, że nadzienie powinno być tak gęste, aby po przekrojeniu nie wypływało z ciasta. Jeśli w garnku masa przesunięta na jedną stronę pozostaje w tej pozycji, jesteśmy w domu. Jeśli spływa – w szklance mieszamy z sokiem jeszcze jedną łyżkę skrobi i dodajemy do masy. Powinno być OK. Zdejmujemy wiśnie z gazu i czekamy, aż ostygną.
Teraz czas na najprzyjemniejsze. Kruche ciasto dzielimy na dwie części: większą rozwałkowujemy na placek trochę większy niż forma do tarty i dokładnie wylepiamy nim dno i boki formy. Nadprogramowe ciasto odkrajamy. Wiśniowe nadzienie wykładamy na ciasto i jeśli mamy go dużo, możemy z niego uformować kopczyk, wtedy efekt końcowy będzie zbliżony do tych placków, które studzą się na parapetach w amerykańskich kreskówkach. Z drugiej części ciasta przygotowujemy górę naszego placka, nakładamy ją na formę, pilnujemy, by brzegi ciasta się zlepiły i ponownie obcinamy nadprogramowe fragmenty. Z tych resztek można przygotować ozdoby: listki, kwiatki lub zapleść warkocza, który otuli swym pięknem nasz placek. Na środku ciasta robimy nacięcia, smarujemy wierzch rozkłóconym jajkiem i posypujemy szczodrze cukrem. Pieczemy w 180 stopniach przez 35 minut, rozgrzewając piekarnik od góry i od dołu.
Po upieczeniu placek należy pozostawić do całkowitego wystygnięcia.
Ważne. Jeśli w przepisie jest podane, że placek należy zostawić do wystygnięcia, to naprawdę należy go zostawić do wystygnięcia, a nie niechcący ukroić kawałek, bo przecież i tak później wystygnie, bo wtedy całe wiśniowe nadzienie pięknie wypłynie i placek będzie wyglądał bardzo smutno, taki spłaszczony i bez wiśni w środku. W mojej plackowej historii udało mi się dwa razy dać mu wystygnąć, ale to tylko dlatego, że musiałam wtedy wyjść pilnie z domu.
Podajemy z bitą śmietaną lub lodami śmietankowymi i mocną, czarną kawą.
Albo zabieramy go na wieczór tematyczny do przyjaciół.
Tak jest nawet fajniej, bo można się przebrać.