Siedemnasty grudnia.
14 dni do końca roku.
W starożytnym Rzymie początek Saturnaliów.
Urodziny Simo Häyhä i Milli Jovovich.
W Polsce piąty dzień od urodzin K, a także, od pewnego czasu, Dzień bez przekleństw.
Nie chce mi się dyskutować o sensowności tego typu sztucznych świąt, ale przyjęty (podobno) przez większą część Polaków kodeks moralny (nad którego sensownością też nie chce mi się dyskutować), mówi wyraźnie, że dzień święty należy święcić. Jako że jestem osobą wybitnie prawą i cechującą się nienaganną postawą moralną, nie umiem takiego nakazu odrzucić. Dlatego dziś przez cały dzień na fanpage`u można sobie kreatywnie poprzeklinać, a na blogu uczczę te wyjątkowe święto refleksją. Jeśli postanowisz czytać ten tekst dalej, robisz to na własną odpowiedzialność. To prawdopodobnie jedyny tak wulgarny tekst na blogu.
(function(d, s, id) { var js, fjs = d.getElementsByTagName(s)[0]; if (d.getElementById(id)) return; js = d.createElement(s); js.id = id; js.src = “//connect.facebook.net/en_US/all.js#xfbml=1”; fjs.parentNode.insertBefore(js, fjs); }(document, ‘script’, ‘facebook-jssdk’));
Nie dziwi mnie, że na dzień bez przeklinania wybrano właśnie połowę grudnia. Warunki na Polskich drogach są o tej porze roku fatalne. Kasa na koncie już dawno się skończyła, mimo że do świąt jeszcze tydzień, a najbliższa wypłata dopiero w przyszłym roku. W radiu seplenione przez prezenterów bzdury przerywają tylko wyseplenione przez zapomniane gwiazdy i gwiazdeczki świąteczne bzdury w wydaniu muzycznym. Trudno soczystą kurwą w takich pięknych okolicznościach przyrody nie rzucić. Połowa grudnia to jedyny słuszny czas na dzień bez przekleństw. Bo komu chciałoby się przeklinać w słodkie lipcowe popołudnie? To nie byłoby żadne wyrzeczenie. To nie miałoby sensu.
Ja, jak każdy prawdziwy Polak, w okresie świątecznym oddałem się zadumie. Zadumałem się nad hejtem, jaki trafił mi się w komentarzach i mailach, a także nad wyzwiskami, jakie zdarzyło mi się usłyszeć osobiście. Rozmyślać mogłem długo, bo przecież dzisiejsze święto, jak każde inne, jest wystarczającym pretekstem, żeby zająć się wszystkim, tylko nie pracą.
Nieustannie zaskakuje mnie używanie cech płciowych w celu obrażenia kogoś. No ja swojego penisa lubię, więc nazwanie mnie chujem mogę uznać tylko za komplement. Obrazą może być tylko w ustach i uszach osób, które do kutasów mają stosunek negatywny. W tej mierze są wszyscy impotenci i mężczyźni przez naturę pokrzywdzeni niedomiarem, a także kobiety przez mężczyzn skrzywdzone, niezaspokojone i niekochane.
Podobnie ma się rzecz przy cipie. Źródło słodyczy i życia służące do obrażenia kogoś? Ma to sens w przypadku kobiet, jeśli przyjmiemy, że używając “ty pizdo” ma na myśli “kocham Cię, jesteś cudowna i dziękuję że Cię mam, chociaż regularnie przez parę dni w miesiącu doprowadzasz mnie do szału, a Twoje rozwiązania konstrukcyjne są trochę bez sensu”. W każdym innym przypadku osoba używająca kuciapy jako wulgaryzmu musi mieć problem z własną lub czyjąś seksualnością.
Nie mniejsze problemy muszą mieć wszyscy próbujący skrzywdzić kogoś pedałem. To, że nie jesteś pewnym swojej orientacji, tępym homofobem, lub jeszcze głupszym cyklofobem, nie znaczy jeszcze, że wszyscy tak mają. Tym dziwniejsze wydają mi się próby obrażenia w ten sposób mnie, że od dawna przyznaję się otwarcie do bycia bi – kręcą mnie tak samo normalne laski, jak i lesbijki.
Taki otwarty, wymierzony prosto w twarz wulgaryzm nie jest jednak jeszcze taki zły. Przynajmniej wiesz jak zaregować. Za ryj, do kosza, zbanuj i zapomnij. Ewentualnie starotestamentowe: “jeśli ktoś uderzy Cię w policzek, rozwal mu szczękę”. Mi marzy się w Polsce Dzień bez pasywnej agresji. Dzień, w którym zamknęliby się wszyscy Ci, którzy próby wyzywania, skopania i podstawienia nogi ubierają w ładne słowa, dobre intencje i fałszywe uśmiechy.
PS. A chujec to taka świnia.