Życie nie jest sztuką kompromisu. Życie jest sztuką motywacji. A motywacja jest cudownym biznesem. Mądrale na całym świecie trzaskają miliony, prowadząc szkolenia, pisząc książki i nagrywając filmiki mające na celu wytłumaczyć maluczkim pragnącym zmiany, że tak, oni mogą, ja mogę, on, ty, ona, ono może. Rzucić palenie, schudnąć, mieć orgazm, zarobić miliony i być szczęśliwym. Czasami starają się też odpowiedzieć na pytanie “jak?”, ale wszyscy wiemy, że nie ma to żadnego znaczenia. Wystarczy świadomość, że możesz. Ale czy istnieje chociaż jeden naprawdę wartościowy poradnik? Jeden przepis na prawdziwą, skuteczną i trwałą motywację?
Nie. Cały ten biznes to jedna wielka szarlataneria. Ale wiem już dziś, że jeśli kiedykolwiek coś takiego powstanie, to stworzy to K. Zrozumiałem to dzisiaj, jakieś 10 minut po publikacji tego posta
(function(d, s, id) { var js, fjs = d.getElementsByTagName(s)[0]; if (d.getElementById(id)) return; js = d.createElement(s); js.id = id; js.src = “//connect.facebook.net/en_US/all.js#xfbml=1”; fjs.parentNode.insertBefore(js, fjs); }(document, ‘script’, ‘facebook-jssdk’));
i poświęciłem myśleniu o tym wszystkie wolne siły przez resztę dnia. System K opiera się na trzech solidnych filarach.
1. Grupowość. Zrzuca obowiązek wywierania presji na inną osobę. Łatwo jest wytłumaczyć sobie, że mimo karnetu można sobie dzisiaj odpuścić. Spróbuj to wytłumaczyć koleżance, która “bez ciebie nie idę”. Dodatkowo wprowadza czynnik współzawodnictwa. “No przecież ona nie może schudnąć bardziej niż ja”.
2. Kijek. K wydała hajs na strój. Wie, że jedyny sposób, żeby ten hajs się zwrócił, to ciężkie ćwiczenia. Jeśli nie schudnie proporcjonalnie do uszczuplonego tym wydatkiem portfela, będę się z niej niemiłosiernie naśmiewał. K nienawidzi, kiedy się z niej naśmiewam, prawie tak bardzo, jak myśli, że mógłbym mieć rację. Zrobi wszystko, żebym nie miał racji.
3. Marchewka. Marchewka ma ci zrobić dobrze. Zachęcić cię. K za każde pływanie nagrodzi siebie myciem włosów. Jak głupio by to nie brzmiało.
Jak widzicie, system jest niesamowicie prosty i w swej prostocie genialny. Wbrew pozorom jest też bardzo uniwersalny. To nie jest tak, że jesteśmy jacyś wyjątkowi (jesteśmy, ale staram się stwarzać poczucie bliskości, żebyście dalej mnie czytały, a hajs z bloga płynął nieprzerwaną strugą) i jeśli coś działa na nas, zadziała też na was.
– Wiesz, jak już się ze mnie naśmiewasz, to przynajmniej zrobiłbyś to zabawnie.
– Wcale się nie naśmiewam.
– Naśmiewasz.Tak jakbyś sam się ze sobą nie zakładał, panie “nie zapalę, dopóki nie napiszę tej notki”.
– Ale…
– Nie ma żadnego ale, panie “nie robię następnej dziary, dopóki nie schudnę”.
– Ale…
– Milcz, panie “nie rzucę fajek, dopóki nie zostanę ojcem”.
– To akurat antykoncepcja, a nie motywacja.
Wygrałem życie. Mam w domu mistrzynię świata w automotywacji, która przy okazji dobrze rokuje na wypadek olimpiady bycia złośliwym i czepialskim dla niewinnego mnie. Mogło być gorzej. Mogła mi się trafić specjalistka od programowania neurolingwistycznego albo innego wywierania wpływu na ludzi.
Oh wait.
– Brawo! Tyle narzekałeś, że jesteś zbyt zmęczony, że ciężki poniedziałek, że nie napiszesz notki, a tu proszę. Wierzyłam w ciebie i dałeś radę. Teraz pomyśl, jeszcze tylko posprzątasz w kuchni i będziesz mógł z czyściutkim sumieniem oglądać Grę o Tron.
Lucky me.