Dłuższa przerwa w publikacjach to wina dwóch rzeczy. Po pierwsze mojej trwającej trzy tygodnie choroby. Najpierw angina, która zaatakowała przed samym wyjazdem do Wiednia. Już w Wiedniu przekształciła się w coś na kształt gruźlicy. Znając historię naszych wieszczów byłem gotowy na najgorsze i śmierć na wygnaniu. Jakoś się udało. Teraz umieram na katar. Drugi, zdecydowanie ważniejszy powód, to nieudane próby reaklimatyzacji.
Nie mam pojęcia, czy słowo reaklimatyzacja istnieje. Trudno mi jednak znaleźć lepsze określenie na próby wczucia się w normalny tryb życia po powrocie z urlopu. Znacie to, każdy przechodzi to na swój sposób.
K na ten przykład cierpi na odmianę zwaną reaqualimatyzacją. Przyjeżdżając do nowego miejsca musi przyzwyczaić się do nowej wody. Zwykle zajmuje to trochę czasu, ale w końcu jej włosy zaczynają znów się układać, skóra odzyskuje swój naturalny blask, na policzki wracają rumieńce, a z kolan i łokci znika pokrzywka. Dzień do dwóch później wracamy do domu i proces się powtarza. K przyzwyczajona do wody na obczyźnie musi się możliwie szybko odzwyczaić i nastawić skórę na wodę domową. Taki los.
Ja mam zdecydowanie gorzej. Od dnia powrotu czuję, że cierpię na reidiotozację. To powolny proces ponownego przyzwyczajania się do tego, że państwo, firmy i generalnie wszyscy dookoła mają cię za idiotę. Moja wina. Mogłem nie wyjeżdżać. A już na pewno mogłem nie wyjeżdżać do miejsca, w którym w metrze nie ma bramek, w komunikacji miejskiej nie ma kanarów, a mimo to większość i tak kupuje bilety, a na każdym kroku nie potykasz się o żula. Albo w każdej budce z fastfoodem kupisz piwo. Nawet w tej budzie z kiełbasami stojącej pod samą katedrą, w samym centrum starówki. Nawet wypijesz stojąc obok, nie narażając się na mandat. A mimo to, jakimś cudem, nie jest ona otoczona przez pijaków etatowych. Ba, nawet nikt za nią nie sika, mimo że w środku nie ma przecież toalety. Jak chcesz się napić w miejscu z toaletą, to idziesz do pubu, w którym najprawdopodobniej możesz też zapalić papierosa. Jeśli nie lubisz miejsc wypełnionych dymem, to po prostu pójdziesz do sali dla niepalących. Albo do lokalu dla niepalących. Możesz wybrać. Jeśli wybierzesz jednak opcję z fajkami, to papierosy kupisz po drodze z automatu, których pełno na każdym rogu. Bez dowodu, co nie jest problemem, bo z jakiegoś powodu dzieciaki się wokół nich nie kręcą. Nawet w gorszych dzielnicach.
Ale spokojnie. Już powoli się przyzwyczajam. Do tego, że państwo mi nie ufa, więc na wszystko musi być paragraf. Którego i tak nikt nie przestrzega, i który przynosi odwrotny efekt. Że wprowadza coraz to nowe obostrzenia, mówiąc “tak jest na zachodzie”, mimo że na zachodzie jest zupełnie odwrotnie. Że taksówkarz zawsze próbuje mnie oszukać. Nie dziwię mu się, przecież jestem idiotą.
Głównie dlatego, że mimo wszystko kocham tu mieszkać.
I dlatego, że kiedy moja dziewczyna mówi w centrum handlowym, że idzie przypudrować nosek, to myślę, że idzie do łazienki, a po godzinie znajduję ją w drogerii.
Ale jednak głównie to pierwsze.