Lubię zabawy językiem. Słowami, ich związkami, znaczeniami. Lubię je ot tak, jak entuzjasta, nie jak jakiś zboczony gramatyczny nazista. Jeśli już jest w tym odrobina zboczenia, to raczej niewinnego fetyszyzmu. Ładne słowa, we właściwym kontekście i ładnych zdaniach działają na mnie równie mocno jak koronkowa bielizna albo długie nogi. Nie mógłbym być z kobietą, która nie potrafi ładnie mówić.
Oczywiście fakt, że ktoś używa ładnych słów, składa je w ładne zdania albo po prostu wyraża się poprawnie nie świadczy jeszcze, że masz do czynienia z osobą dobrą i inteligentną. Samo krasomówstwo jest niczym. Jednak przykładając wagę do słów, można w prosty sposób wykluczyć ze swojego otoczenia idiotów. Na przykład skreślić z miejsca tych wszystkich, którzy “bynajmniej” stosują zamiennie z “przynajmniej”. Czyli do niedawna prawie każdego poniżej dwudziestego roku życia. I z połowę tych powyżej.
Ja doszedłem do tego tak:
Ostatni raz używałem tego aparatu trzy lata temu, kiedy zepsuł mi się smartfon. To zdjęcie ma trzy lata.
K otrzymała ten sam wynik, ale w zupełnie inny sposób:
Masz już torbę z Marlboro, buty z River Island są jeszcze w niezłym stanie, a syn Rafała ma teraz rok, czyli to było w 2011.
Długość rozumowania niby ta sama, ale o ile głębsza. Ile w tym jednym zdaniu zawiera się obrazów. W jaki sposób się ze sobą łączy fakt posiadania torby, stan butów i wiek dziecka przyjaciela? Może wiedzieć tylko ona. Dla niej te wszystkie obrazy mają znaczenie, układają się w bardzo specyficzny i równie osobisty ciąg. Niezrozumiały dla całej reszty, ale bez wątpienia logiczny.
To na przykład te sytuacje, kiedy nagle, ni stąd, ni zowąd, z dupy wręcz, wyskakują z jakimś słowem, pomysłem albo monologiem. Jak masz pecha, to ciągiem na głos. Jedyne co można wtedy zrobić, to przeczekać. Albo zrestartować.
– Ciekawe, czy zmieściłabym się cała w szczęce tego rekina.
– Jezu, którego rekina?
– No tego ze “Szczęk”.
– Skąd ci to przyszło do głowy? Przecież nie leciały ostatnio nigdzie.
– No bo tam stał bocian, a ja kiedyś miałam takie buty od mamy, co się bardzo jej podobały, takie czerwone rzymianki, a ja zawsze miałam duże stopy i starsze siostry się ze mnie śmiały, że wyglądam jak bocian, a ja ostatnio na Discovery widziałam, jak krokodyl zjada bociana, a później jak większy krokodyl zjada rekina, ale ten rekin ze “Szczęk” był przecież większy i tak się zastanawiam, czy na tyle duży, żebym się zmieściła. Myślisz, że powinnam kupić rzymianki?
Także ten. Logika.