Przyśpieszony oddech, rozszerzone źrenice, delikatne drżenie rąk. Kosmyk włosa figlarnie owijany wokół palca. Rozchylone usta oblizywane lubieżnie koniuszkiem języka.

Możecie zaprzeczać i zapierać się ile sił, a ja i tak wiem, że w ten sposób reagujecie na widok swojego ulubionego kosmetyku. Czytam wasze blogi i komentarze, obserwuję ekstatyczne reakcje. I absolutnie nie widzę powodu, żeby się tak podniecać.

Powiedziałem to K.
– Przecież też tak robicie.
– No dobra, faktycznie czasem kręcą nas głupoty, ale bez przesady. Przyznaj, że czym innym jest erekcja na widok muscle cara, a czym innym pociąg seksualny do czerwonego lakieru…
– No właśnie nie. Tym bardziej, że sami się kosmetykami jaracie. I to babskimi. I to w sposób ewidentnie seksualny. Fetyszowy wręcz.

I jak większość naszych rozmów skończyło się na dyskusji o filmach.

Tarantino, Waters i Burton razem. To nie może być przypadek.

Jeśli padły hasła fetysz i film, to musiało się zacząć od Quentina Tarantino. Nie można zacząć w innym punkcie historii kinematografii i już. Nie dlatego, że w kategorii perwersyjnych reżyserów zajmowałby jakieś wyjątkowe miejsce. Po prostu jego uwielbienie damskich stóp jest powszechnie znane. Nie jestem pewien, czy znalazłby się jakikolwiek film w jego reżyserii, w którym stopy nie dostałyby swojej sceny. No, oprócz “Reservoir Dogs”.

Strawestowany Kopciuszek w “Bękartach Wojny”, dyskusja o masażu stóp i bosy taniec w “Pulp Fiction”, czy zdająca się trwać wieki próba poruszenia palcem w “Kill Bill”. I szczyt w “Od zmierzchu do świtu” – Quentin spijający tequillę z pięknych stóp Salmy Hayek. Ciekawe czego używa, żeby tak wyglądały. Sam reżyser przyznał się w wywiadzie do regularnego korzystania z dobrodziejstw peelingu i pedikiuru. Ten facet ewidentnie ślini się na widok kremu do stóp.

Nie mniej bezpośredni w dzieleniu się swoimi fascynacjami jest mistrz David Lynch. Jego filmy to festiwal mocno pomalowanych ust i paznokci. Jak niewiele dzieli jego twórczość od fetyszowej erotyki (podpowiedź dla leniwych: bardzo niewiele) możecie zobaczyć na przykład w “Mulholland Drive” czy mojej ukochanej “Dzikości serca”. Ilość zbliżeń, statycznych ujęć i potęga koloru nie pozostawia wątpliwości – ktoś tu robi się twardy na samą myśl o czerwonej szmince i pasujących do niej długich paznokciach. Pomalowanych równo, mocno i koniecznie bez odprysków.

W idealnym Filmowym Studiu Urody Twoje stopy byłyby już gładkie i zrelaksowane, paznokcie piękne i zadbane, a usta czerwone jak krew. Nie pozostałoby Ci nic innego, jak wizyta u Johna Watersa. Kto zadba o Twoją fryzurę lepiej niż facet, który nazwał swój film “Lakier do włosów”? Przy okazji możecie rzucić okiem na “Beksę” i przekonać się, że absolutnie bez różnicy mu czy jesteś chłopcem, czy dziewczynką. Jeśli nie pasuje Ci wielki tapir, szykuj się na dużą, gładką i błyszczącą zaczeskę do tyłu. Chociaż sam Waters szybko zaczął łysieć, jestem pewien, że w jego domu zawsze jest słoik brylantyny i puszka lakieru.

Na zakończenie K kazała mi dorzucić Burtona. Doszliśmy do wniosku, że gość ma w sypialni ołtarzyk poświęcony filtrowi 50 spf i szaremu cieniowi do powiek. I bardzo lubi malować nimi Johnnego Deppa. To już drugi z dzisiejszej plejady zboczuszków, który go uwielbia. Przypadek?

Teraz obserwuję K oglądającą vloga z Burtonowskimi makijażami i czuję jak wielkimi krokami oddala się od planu przebrania nas w tym roku za Drogo i Daenerys. Zostawiam was z tutorialem jak sprawić, by facet jeszcze bardziej bał się iść z wami do łóżka i udaję się na poszukiwania hurtowni nożyczek i lateksu. Strój Edwarda sam się nie zrobi.
Johnny gratis. K się uparła na to zdjęcie. Ciekawe czemu?