Absolutnie nie znam się na kremach. To znaczy znam się na tyle, na ile mężczyzna powinien się znać. Wiem, że niebieska Nivea i Bambino nadają się do konserwacji tak ciała, jak i skórzanej kurtki i butów. I że kiedyś miałem świetny booster, który ratował skacowaną twarz, ale go zepsuli i nawet nie dokończyłem ostatniej tubki (fiolki?). I że lubrykant powinien być na bazie wody. I że Oeparol to najlepszy krem na świecie, wart więcej niż złoto. Tak przynajmniej wynikałoby z uczuć, którymi darzy go K.
K swój “kochany oeparolek” dostaje, a nie kupuje. Wszyscy dobrze wiedzą, a najlepiej blogerzy, że najlepsze rzeczy, to darmowe rzeczy. W tym miejscu miałem się pośmiać z radości, z jaką otwiera każde nowe opakowanie z kosmetykiem, ale przypomniałem sobie, że gdzieś po świecie krąży filmik z moją radością podczas unpackingu kolekcjonerki drugiego Wiedźmina, więc zaniechałem. Dość powiedzieć, że tym razem otwieraniu kremu towarzyszyły dodatkowe emocje.
– O, 40+?
Uznałem to za niemiłą niespodziankę, więc postanowiłem interweniować.
– Możesz dać mi, dam go mamie, a Tobie kupię nowy.
– Nie!
– Co nie?
– Nie, bo nie kupisz!
– Jak śmiesz? – obruszyłem się trochę na pokaz, oczywiście że nie kupiłbym kremu droższego niż 5zł.
– A poza tym, mój kochany, nie liczy się to co piszą na opakowaniu. “40+” to czysty marketing. Najważniejsze, co ma w środku – jak widać w przypadku kremu obowiązują te same zasady, które podobno tyczą się związków – Profilaktyka się liczy. Zobacz, jakie mi się zmarszczki koło oczu robią – jej twarz momentalnie przesłania mi świat, od awaryjnego parkowania na brzozie uchroniły nas tylko moje niesamowite driving skills.
K może mówić, co chce, wy możecie również, ale nie wierzę, żeby kremy różniły się w szerszej perspektywie czymkolwiek, poza opakowaniem. Przyjmując pod uwagę to kryterium krem K faktycznie jest najlepszy. Można się nim bawić z kotem. Ale wytłumaczcie mi proszę, w jaki sposób którykolwiek krem miałby mieć lepszy wpływ na waszą cerę niż reszta. Koniec końców wszystko i tak zależy od genów, trybu życia i bogactwa waszej mimiki. A mimiczne zmarszczki od śmiechu są w pytkę. To znak szczęśliwego życia.
Oskarżam kremy o bycie takim samym placebo jak leki homeopatyczne. Umówmy się, gdyby faktycznie co roku stawałyby się doskonalsze, inteligentniejsze, lepsze i cudotwórniejsze, to już dawno przestalibyśmy się starzeć. Albo nawet umierać. Nie wspominając już o wszelkich ujędrniaczach do ciała. No czym na bogów może się różnić ujędrniające serum do cycków od tego do pośladków, ud, brzucha, czy co wam tam sobie jeszcze nimi smarujecie. Zakładam się w ciemno, że większy efekt przynosi samo wmasowywanie niż wmasowywana substancja. Pomyślcie, ile kasy mogłybyście zaoszczędzić, nie wydając jej na kolejne cudowne serum, a pozwalając swojemu mężczyźnie wmasować cokolwiek innego. Ja wiem? Nutellę na przykład.
K po dwóch tygodniach przerwy kupiła sobie tą różową tubkę.
– Patrz, jak od razu się uniosły.
A ja nie dostrzegam żadnej zmiany. Po prostu cieszę się, że je widzę.