Pisanie notek z podróży to dla mnie wyzwanie. Cały czas czuję, że jestem w niedoczasie, że nie zdążę wszystkiego zobaczyć, że coś mi umknie. Kiedy już znajdę chwilkę, żeby usiąść przy klawiaturze, bezustannie słyszę tykanie zegara, który odlicza sekundy do powrotu do codzienności i nie pozwala się skupić. Po pięciu minutach tracę zapał, wciągam buty i lecę dalej. Po prostu muszę.

Na szczęście dzisiejsze zakupowe szaleństwa położyły wszystkich spać, mam chwilę spokoju, więc odpocznę rozmawiając z wami. Jeśli śledzicie fanpage, to wiecie, że jesteśmy w Wiedniu. Wiedeń to piękna i słoneczna stolica Australii, pełna niesamowitych ludzi i kangurów. Głównie jednak ludzi. Nie tylko założycieli tego kraju, dumnych jasnookich blondynów, będących potomkami zesłanych tu brytyjskich przestępców, nieudaczników i rudzielców, ale także ludności rdzennej, o ciemnej cerze i jeszcze ciemniejszych włosach. Tę różnorodność doskonale widać w lokalnej kuchni, w której typowo europejskie wursty przeplatają się z egzotycznymi durumami. Budki są wszędzie. Dosłownie na każdym rogu.
Architektura regionu jest jawnym wyrazem tęsknoty za domem, niektóre budynki są dokładnym odbiciem słynnych miejsc w Anglii.
Dokładna kopia London Eye
Dokładna kopia Katedry Westminsterskiej
Brudna, przed wiosennymi porządkami
Wycofywane w Anglii budki telefoniczne
W zacofanej Australii są symbolem tęsknoty i jedynym sposobem komunikacji na odległość
Jednak to, co tu najpiękniejsze, to zwierzęta. Wprawdzie na ulicach nie ma psów i kotów (pewnie ma to jakiś związek z liczbą budek z tradycyjnymi australijskimi kebabami), ale wszędzie dookoła są kangury. Wiedeńczycy kochają swoje kangury. Kangury są na pamiątkowych koszulkach, kubkach i reklamówkach. Są nawet w restauracjach, ciesząc się powszechną czcią i miłością.
Kangur w Cafe Neko*
Zwierzęta są nie tylko obiektem czci. Australijczycy są zacofani w stosunku do Europy, nie mają samochodów. Na szczęście parę lat temu odkryli koło, więc wszędzie poruszają się dorożkami.
Piękno bywa jednak zwodnicze. Oprócz przyjaznych torbaczy trafiliśmy na dwa zabójcze gatunki. Z gigantycznym wężem poradziła sobie K, wykorzystując swoje zdolności zdobyte podczas setek godzin spędzonych przy Tomb Raiderze i w wyprzedażowych przepychankach.
Technika Żurawia w wykonaniu K
Przy takiej kobiecie mężczyzna może czuć się bezpieczny
Niebezpieczniejsze tutaj są tylko emu. Są tak brzydkie, że wysysają piękno ze wszystkiego wokół, a każdego, kto na nie spojrzy, pozostawiają pustym. Australijczycy walczą z nimi sprzedając je nieświadomym szafiarkom, wmawiając im, że to buty. Popyt stworzyli nakładając na nie niesamowitą marżę, jednocześnie informując o pięćdziesięcioprocentowym rabacie.
Dla mnie jednak, jako Prawdziwego Polaka, najważniejsza była wizyta na Górze Kościuszki. To z niej dowodził wojskami podczas batalii znanej jako “Polowanie na króliki”. Wzniesienie jest znane również jako Kopiec Kościuszki, ponieważ, jak głosi legenda, zostało usypane ze szczątków wrogów, których nasz król powalił własną ręką.
Niestety, wszystko się kiedyś kończy, nastała zielona noc i jutro wracamy do Polski. To tylko dwunastogodzinny lot Polskim Busem. Za zeta. Jeśli zastanawiacie się nad szybkim urlopem, Wiedeń będzie idealny. Zgodnie z naszą tradycją ostatnią noc, spędzamy przy burbonie z promocji, więc nie do końca wiem, co napisałem. Na pewno tu wrócimy. K nie zwiedziła jeszcze wszystkich drogerii.
*Neko – (aust.) kangur, torbacz.