Czasami zapominam się bać. Za oknem grudzień, ale wesoło trzaskający w kominku płomień skutecznie broni mu dostępu do domu. Stopy grzeje pies, ręce wzmocniona herbata, a wnętrze dobra książka. Relaksuję się. Zapominam o istnieniu świata, ludzi, Internetu. Zapominam, że K ma do tego Internetu ciągły dostęp.

– Eeeej – głośno i radośnie odzywa się K tuż obok mojego prawego ucha. Zbyt głośno. Zbyt radośnie. – Dałbyś radę przeżyć dzień na 200 kaloriach?
Przestraszyłem się. Wyrywa mnie z półsnu, mówi o kaloriach i trzyma na kolanach laptopa. Laptop nigdy dobrze nie wróży. Może oznaczać nowego bloga. O odchudzaniu w tym wypadku.
– K, kochanie – Biorę głęboki wdech i staram się brzmieć spokojnie. – Może i przydałoby się coś przed Sylwestrem – błagam, żeby chociaż dyspensa na święta była – ale nie sądzisz, że 200 kalorii dziennie to przesada? Wiem, że się martwisz, że nie wejdziesz w sukienkę, ale czy naprawdę musisz mnie w to mieszać?
– Co nie wejdę? Ja nie wejdę? Przecież mówiłeś, że leży idealnie! Blogi anorektyczek ci chciałam pokazać, łajzo.
Kolejny wieczór zniszczony przez blogerki. No dobra, sam też nie jestem bez winy. Może nie powinienem poruszać drażliwego tematu kombinezonu z Asosa, ale nie ma tego złego. Przynajmniej odkryłem coś zupełnie nowego w kobiecej blogosferze. Motyle! Już samą nazwą wygrywają z resztą kobiecych blogów. Przecież motylek brzmi dużo ładniej niż kojarząca się z blacharą “szafiarka”, albo mająca konotacje urojeniowe “włosomaniaczka”.
Motyle są gatunkiem dość pospolitym, ale obracającym się w zamkniętych kręgach, więc opiszę je fragmentem z Wikipedii.
Pro-ana (professional-ana[1] = “profesjonalna ana [anoreksja]” lub pro-anorexia = “za anoreksją”) – termin odnoszący się do promocji anoreksjijako stylu życia, który jest świadomym wyborem, a nie zaburzeniem psychicznym.
Jednym z haseł ruchu pro-ana jest zdanie Christophera Marlowequod me nutrit me destruit – “to, co mnie żywi, niszczy mnie”. Obsesyjne dążenie do docelowej wagi jest tu postrzegane jako dążenie do perfekcji.
Wystarczyło mi parę godzin na ich blogach, żeby całkowicie zgłębić problem internetowej anoreksji. W pełni. Na poziomie prac naukowych.
Pierwsze, co zrozumiesz, odwiedzając którykolwiek z nich, to że dziewczęta te mają zachwiane poczucie estetyki. Każdy z tych blogów jest szpetny. Szpetniejszy niż mój. Motywujące zdjęcia są szpetne. Czcionki i kolory są szpetne.
Drugie, to fakt, że nie są zbyt inteligentne. Tylu byków to ja dawno nie widziałem. Przy okazji mają problem z ustaleniem dekalogu. Kolejne wersje na które trafiam różnią się od siebie, nie tylko treścią, ale też liczbą punktów. Która jak na złość nigdy nie wynosi 10. Najkrótszy dekalog jaki znalazłem liczy 8 punktów, najdłuższy 49.
Trudności z liczeniem są chyba u nich dosyć powszechne, bo kiedy zacząłem kopać głębiej zrozumiałem coś, co wywróciło do góry nogami wszystko, co o Porcelanowych Motylach wiedziałem. Jedynym wyjaśnieniem mogą być trudności w liczeniu kalorii i kilogramów.
One są grube. A przynajmniej nie są chude. Większość z nich oscyluje pomiędzy wagą całkowicie w normie, a nadwagą. I nie mają za grosz silnej woli. Najpierw przez cały dzień głodują, żeby wieczorem zrujnować to “przez pomyłkę” jedząc posłodzony budyń..
W jakim świecie przyszło nam żyć, skoro nawet profesjonalne anorektyczki są grube? 
Skoro nawet one nie są chude, to może i ja nie muszę się swoją wagą przejmować? My, zdrowi, musimy się przecież jakoś na tle motyli wyróżniać.
Rozważania przerywa mi dobiegający z kuchni głos:
– Jajka jemy na bekonie, czy na podwójnym bekonie?
Już nie pamiętam, o czym przed chwilą myślałem.