To takie oczywiste. Zawala drogę, więc to baba. Wężykuje po swoim pasie, zamiast jechać prosto, więc baba, pijany albo pijana baba. To rzadko jest kobieta za kierownicą. To albo baba, albo jedno z wulgarnych określeń na kuciapkę. To takie oczywiste, nie?

Well… No nie do końca. Sam tak myślałem. Już jako nieokrzesany osiemnastoletni młokos, ze świeżutkim i pachnącym prawem jazdy i absolutnie nieprzygotowany do wyjechania na drogę, “babami za kierownicą” szafowałem bez przerwy. Teraz próbuję się usprawiedliwiać, tłumacząc sobie, że to nie moja wina, że tak musiało być. Że czym skorupka za młodu, tym Konrad na starość. Że właściwie same stereotypy usłyszane w trakcie kursu wystarczyłyby za skuteczną indoktrynację i nawet największa feministka uwierzyłaby, że kobietom nie należy dawać prawa jazdy. Że to częściowo wynik traumy z dzieciństwa po przejażdżce z kobietą, która uważała, że najlepszą reakcją na dowolną przeszkodę na drodze jest wbicie pedału w podłogę. Pedału gazu. Ale mimo całkiem niezłych tłumaczeń sumienie czasem mi gdzieś tam zakołacze. “Jak tak mogłeś, seksisto jeden?”. No sam nie wiem, więc tekst ten tworzę w ramach pokuty.

I dzięki K. Bo to ona nauczyła mnie, że kobiety wcale nie jeżdżą gorzej. One jeżdżą inaczej. Wszytko robimy inaczej. Nawet na najprostsze czynności, sikanie na przykład, mamy zupełnie inne patenty, więc dlaczego akurat tę jedną mielibyśmy robić tak samo? K jest spokojniejsza niż ja. Nigdzie jej się nie spieszy, a nawet jeśli się jej spieszy to wie, że jej perzy ma ograniczenia i zrobi wszystko, żeby dojechać na czas, dopóki mieści się to w granicach rozsądku. Jest kulturalniejsza. Jeśli widzi, że kogoś blokuje, to stara się go przepuścić. Jeśli ktoś przepuści ją, radośnie miga mu w podziękowaniu kierunkowskazem. A kiedy ktoś zajeżdża mi drogę wjeżdżając bez zastanowienia z podporządkowanej, to zazwyczaj ma siurka. Mógłbym mnożyć te przykłady w nieskończoność, ale to nie ma sensu. Można je wszystkie obalić jednym “to tylko wyjątek, na dodatek w postaci twojej kobiety”. Wtedy nawet fakt, że należy do grona nielicznych kierowców, przy których nie boję się zasnąć, nie będzie miał znaczenia.

Ale znaczenie ma fakt, że przez nią zacząłem zwracać uwagę, na kogo klnę. A zdecydowanie częściej klnę na drodze na mężczyzn. Prędzej wsiadłbym do samochodu z dowolną kobietą niż z sobą sprzed pięciu lat. Ba. Prędzej wsiadłbym do samochodu z dowolną kobietą, nawet najbardziej nieopierzoną, niż z jakimkolwiek niedoświadczonym gówniarzem. I połową doświadczonych exgówniarzy. Bo wydaje mi się, że wśród wszystkich uczestników ruchu tylko one zdają sobie sprawę, że jesteśmy w ciągłym zagrożeniu i nieustannie o krok od śmierci. Przy tym nawet ich wrodzona niezdolność do równoległego parkowania traci jakiekolwiek znaczenie.

Niestety K nie może tego zrozumieć.

– No patrz, co za baba. Kto jej dał prawko?
– Kochanie, nie uważasz, że to trochę seksistowskie?
– Głuptasie, jestem kobietą. Kobiety nie mogą być seksistowskie. To tak jak z flirtem w pracy. Jeśli my to robimy, to jest to flirt. Jeśli wy, to jest to molestowanie, chyba że my powiemy inaczej.
-No dobra. Nie uważasz, że zakładając, że to kobieta, jesteś co najmniej niesprawiedliwa.
– Przecież kobiety nie potrafią jeździć. Za każdym razem, kiedy wsiadam z jakąś do samochodu, boję się o swoje życie. Wiesz, ile czasu zajęło mi przestać bać się jeździć z samą sobą?
– Myślę, że trochę przesadzasz.
– Przestanę przesadzać, kiedy kobiety zaczną patrzyć na drogę i w lusterka.

Błyskawiczna sonda wykazała, że wszystkie znane mi kierownice uważają się za świetnych kierowców, ale pozostałe kobiety to według nich wcielona śmierć. Straszne z was seksistki.